Jump to content
Search In
  • More options...
Find results that contain...
Find results in...

WEEKEND ZWIADOWCÓW III (2012)


Recommended Posts

  • Replies 135
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Do 23-go prawdopodobnie będę posiadał wszystkie informacje na podstawie których oprę zagadnienie, zajdzie konieczność wykorzystania obiektu poligonowego więc i z wojskiem muszę co nieco ustalić. Wtedy dam znać dla kogo jest dedykowane przedsięwzięcie oraz wyjaśnię zasady uczestnictwa. Planowany termin zawierał się będzie w granicach ostatniego weekendu listopada bądź pierwszego weekendu grudnia, co zważywszy na porę roku jest wstępem do naprawdę trudnego działania.

Link to post
Share on other sites

Wszyscy popełniliśmy błędy na tym szkoleniu, ale błędów nie popełnia tylko ten co nic nie robi. Po to sie szkolimy żeby wiedzieć co robimy źle, co można poprawić a w czym sie dobrze czujemy.

 

Jeżeli chodzi o kolejne przedsięwzięcie to tylko czekamy na info :icon_biggrin:

 

pozdro

Link to post
Share on other sites

Cześć, czołem. Zamieszczam relację jednego z uczestników Weekendu Zwiadowców. Zachęcam do lektury, bo naprawdę warto.

 

 

WEEKEND ZWIADOWCÓW III

 

Z pamiętnika parazwiadowcy.

 

Dzień pierwszy 31.08.2012 (Piątek)

 

Zakwaterowanie: nieczynny już Folwark Helena koło Dziubielowa ( Lubuskie )

 

Dzień pierwszy Weekendu Zwiadowców zaczyna się leniwie i mokro. Deszcz nie odstępuje nas na krok. Zaraz po przebudzeniu nastąpiła rejestracja uczestników oraz rozdanie racji żywnościowych. Były to jak się okazało bardzo smaczne francuskie racje, każdy z nas dostał po dwie i pięciolitrowy baniak wody.

Następnie na miejsce dotarła delegacja z 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.

Było to fantastyczne doświadczenie, spotkać się z prawdziwymi profesjonalistami, tym bardziej, że przywieźli oni ze sobą masę sprzętu.

Wystawa była podzielona na dwa sektory, wyposażenie i uzbrojenie osobiste oraz prezentacja pojazdów bojowych. Na pierwszej wystawie mogliśmy „pobawić” się takimi perełkami jak:

- 5.56 mm karabinek szturmowy Beryl i jego różne wariacje

- 7.62 mm karabin maszynowy PK

- pistolet wist 94

- 40 mm granatnik przeciwpancerny RPG-7

- 7.62 mm karabin wyborowy TRG-22

Ponadto hełmy, oporządzenie, noktowizory i profesjonaliści którzy chętnie udzielali odpowiedzi na zadawane pytania.

W części drugiej mogliśmy przekonać się na własne oczy jakimi możliwościami dysponują pojazdy bojowe 17 WBZ. takie jak:

-8x8 Kołowy Transporter Opancerzony ROSOMAK

-4x4 Pojazd Opancerzony BRDM

-4x4 Quad Artic Cat 400

Poza wystawą statyczną mieliśmy możliwość przejażdżki każdą z tych maszyn, prowadzoną przez zawodowców. Wrażenia niesamowite, potęga i sprawność tych pojazdów a zarazem ich operatorów budziła podziw i respekt.

Po pożegnaniu przedstawicieli z 17-stej mieliśmy krótką przerwę na posiłek. Gotowanie w spartańskich warunkach na trawie to coś co naprawdę dodaje smaczku takim wypadom.

Koniec nygustwa, czas do pracy. O godzinie 15:00 rozpoczynamy cykl szkoleń teoretycznych. Zostajemy podzieleni na trzy grupy, każda z grup przydzielona do innego stanowiska szkoleniowego.

Zaczynamy od teoretycznego zapoznania się z specyfiką działań specjalnych, a dokładniej zwiadowczych. Instruktor nie szczędzi nam szczegółów takich operacji. Nabywamy wiedzy z zakresu taktyczno-logistycznego zabezpieczenia takich działań. Dodatkowo dowiadujemy się jak planować swoje wyposażenie tak, aby nie nosić zbyt dużego balastu, być jak najbardziej mobilnym oraz w razie potrzeby (konieczności ucieczki) zrzucić z siebie część oporządzenia i pozostać przy wyposażeniu niezbędnym do przetrwania. Przychodzi czas na zmianę stanowiska szkoleniowego.

Trafiamy na szkolenie z terenoznawstwa. Pochyleni nad wielką mapą nabywamy umiejętności prawidłowego korzystania z kompasów, wyznaczania trasy przemarszu oraz sporządzania szkiców taktycznych. Szkolenie na tyle ciekawie prowadzone, że czas poświęcony na tą część upływa błyskawicznie.

Kolejny etap to szkolenie z łączności radiowej. Prowadzone w miłej atmosferze przy blasku ogniska.

Było to szkolenie z zakresu podstawowej komunikacji i sprawdzania jakości połączenia.

Po tym etapie przyszedł czas na odpoczynek, jedzenie, oraz opowieści przy ognisku.

Przed snem w naszej ekipie pada decyzja o naszykowaniu sprzętu bojowego oraz pozostanie w ciągłej gotowości. Kładziemy się spać w mundurach oraz butach, przeczuwamy że ta noc nie będzie spokojna.

 

Dzień drugi 01.09.2012 (sobota)

 

Sobota zaczyna się dość wcześnie i głośno. Wybuch granatu hukowego koło namiotów stawia nas na równe nogi. Słychać krzyk instruktora

”wynocha z namiotów, zbiórka na placu, czas operacyjny trzy minuty”

Nasza grupa stawia się jako pierwsza. Po dotarciu wszystkich uczestników na miejsce zbiórki, otrzymujemy informacje że wyruszamy na zadanie bojowe. Chyba wyglądaliśmy na zaspanych bo zaraz po tym padła komenda „Opad!!! Dziesięć”.

Błyskawicznie wykonaliśmy dziesięć pompek i wstaliśmy... błąd.

”Kto wam kuźwa kazał wstawać, opad, dziesięć”. Kolejne dziesięć pompek, potem kolejne itd. Gdy już krążenie się poprawiło a na naszych twarzach widniały rumieńce ze zmęczenia, pada komenda „Przygotować się bojowo, czas operacyjny 10 minut”

My jako ekipa przygotowana na taką ewentualność nie mieliśmy żadnych problemów. Niestety nie wszyscy byli tak przezorni.

”Panowie, za spóźnialskich, opad, dziesięć”

I tak odbębniliśmy kolejną „dyszkę” w pełnym oporządzeniu.

Uczestnicy zostali podzieleni na trzy grupy bojowe które natychmiast wyruszyły w teren.

Naszym zadaniem było zabezpieczenie skrzyżowania. Najpierw jednak trzeba było tam dotrzeć niezauważonym. Droga dłużyła się w nieskończoność. By pozostać niewykrytymi przedzieramy się przez wysokie trawy, podmokłe pola i łąki. Każdy krok to zapadanie się w błoto i walka o równowagę. O ile było by łatwiej gdyby każdy z nas miał noktowizor. Nie ma tak dobrze, idziemy dalej.

Grupa dzieli się na dwie mniejsze sekcje, sekcję wsparcia która pozostaje w ukryciu oraz sekcję zabezpieczającą skrzyżowanie. Ja i mój przyjaciel, a zarazem „buddy” zostajemy w ukryciu.

Po pewnym czasie zalegania pada komenda, że mamy się natychmiast udać na ów skrzyżowanie.

Biegniemy, niewyspani, mokrzy i zmarznięci. Z oddali dostrzegam obozowego Mitsubishi L200. Biegiem dołączamy do zbiórki.

Jeden z nas pompuje bo miał zakleić kolczyk w brwi ale przy nocnej wyrywce całkiem o tym zapomniał.

Stoimy, czekamy, grobowa mina instruktora nie wróży nic dobrego. Pada pytanie „ile macie wody”.

Instruktor personalnie podchodzi do każdego z nas i sprawdza, kto ile zabrał wody.

Każdy na szybko kalkuluje ile jej faktycznie ma, jak za mało może się skończyć pompowaniem, jak za dużo pewnie też, nikomu chyba nie przyszło nawet do głowy skłamać. Nikt nie pompował, dodatkowo okazało się, że nasz zespół był najlepiej przygotowany pod tym kątem do długiego działania w terenie.

Instruktor pyta nas kto nie czuje się na siłach by wrócić pieszo do obozu, nikt się nie zgłasza, duma i ambicja nie pozwala, nawet tym zmęczonym. Żeby było zabawniej, czas powrotu zostaje ograniczony do godziny.

W międzyczasie zaczyna świtać, gdy docieramy do obozu słońce świeci już na tyle mocno, że w marszu suszy nasze mokre grzbiety.

Czas na wypoczynek, ale nie myślcie sobie, że był to czas na tyle długi, by odespać i porządnie wypocząć. Sprawa jest prosta - zjeść, wysuszyć się i spać ile się da.

Od tej pory tracę już rachubę czasu.

 

Koło południa zaczynamy cykl szkoleń terenowych. Znów dzieli się nas na mniejsze grupy.

Do „odwiedzenia” cztery punkty. Szkolenie z obsługi broni długiej oraz postaw strzeleckich prowadzone przez bardzo kompetentnego człowieka. Osobiście patrzyłem z podziwem na instruktora, maszyna, każdy krok idealnie wymierzony, każdy ruch szybki i zdecydowany, nie ma miejsca na potknięcia. To motywuje do nieustającego doskonalenia się, motywuje do osiągnięcia takiego poziomu perfekcji.

Następnie przechodzimy na „lądowisko”, gdzie uczymy się podejmowania śmigłowca do ewakuacji innego oddziału lub własnego. Poznajemy procedury radiowe, sposoby naprowadzania śmigłowca ewakuacyjnego oraz sposób wsiadania do niego.

Po tym szkoleniu obudziło się we mnie uczucie że robię coś naprawdę wyjątkowego, ciekawe kto z moich kolegów z pracy wie jak podejmować śmigłowce. Poczułem też dużą odpowiedzialność,bo w sytuacjach krytycznych będę prawdopodobnie jedyną osobą z takim doświadczeniem. Nie można nie zrobić wtedy nic, takie szkolenia zobowiązują do tego, by z tej wiedzy zrobić użytek kiedy będzie to konieczne.

Kolejny punkt to techniki zrywania kontaktu z wrogiem i wycofanie się. Jak się okazuje później dość „wystrzałowe” szkolenie. Podczas ćwiczeń pod nasze nogi rzucane są petardy hukowe, powiedziałbym, dość mocne. Mocne na tyle by niepewną osobę całkowicie wytrącić z równowagi nie tylko fizycznej ale i psychicznej, a wierzcie mi, że niektóre eksplodowały naprawdę blisko.

To dobre szkolenie na przekonanie się samemu jaką silną ma się psychikę. Dodaje pewności siebie, ale trzeba pamiętać, że żadne ćwiczenie nie przygotuje nas na realną sytuacje w której zagrożone jest nasze życie. Wtedy to już nie zabawa i nie wiadomo jak zareaguje nasze ciało i psychika.

Ostatni etap to szkolenie z stanowisk obserwacyjnych, instruktor uczy nas jak obserwować przeciwnika i samemu pozostać w ukryciu. Dowiadujemy się na jakie elementy zwracać uwagę oraz jak je notować.

 

Po całym cyklu szkoleń wracamy do obozu, cykl się powtarza jedzenie, suszenie, spanie.

Wiemy, że czeka nas jeszcze zadanie główne, sprawdzające. Pytanie brzmi, kiedy wyruszymy?

Nie daje mi to praktycznie spokoju, ciągle sprawdzam sprzęt, zmieniam konfiguracje, upewniam się że zabiorę tylko potrzebne rzeczy.

Jest koło godziny 21:00, nie dane nam będzie wyspać się tej nocy. Otrzymujemy wytyczne zadania głównego. Wymarsz zaplanowany na godzinę 22:00, godzina zakończenia operacji 13:00 dnia następnego. Mamy godzinę na ostateczne poprawki szpeju. Dostaliśmy zadanie które zawierało w sobie przeprawę przez staw. Zabieram dodatkowe ubrania na wypadek przeprawy wpław lub konieczności „holowania” pontonu. Nadchodzi czas wymarszu, trasa wytyczona, dowódca daje rozkaz, zaczynamy. Zaraz po opuszczeniu obozu staramy się omijać drogi, poruszamy się dość szybko, chyba nawet za szybko ale goni nas czas. Mimo to znajduje chwile na podziwianie księżyca w pełni, mgły spowijającej okoliczne sadzawki i stawy. Doprawdy noc była wspaniała, iście magiczna. Nasuwa mi się myśl, że w sumie to przez moje hobby, nocne wypady, łażenie tam gdzie „cywil się nie zapuszcza”, mam okazje oglądania wspaniałych miejsc i zjawisk, O... czekajcie … spadająca gwiazda, życzenie.

Maszerujemy już kilka godzin, czuć już pierwsze zmęczenie, ciągle napotykamy trudności. Jak nie cywile przy drogach to ścigające i tropiące nas pojazdy organizatorów. Poziom adrenaliny jest naprawdę wysoki zwłaszcza jak się leży w odległości 40 metrów od tropiących cię ludzi.

Zaczynamy nadawać na radiu fałszywe meldunki dla zmylenia przeciwnika. Od tej chwili jakby sytuacja się uspokaja.

 

Dzień trzeci 02.09.2012 (niedziela)

 

Mijają kolejne godziny, zmęczenie czuć coraz wyraźniej. Kroki stawiam już nieostrożnie, tracę równowagę, dowódca nie robi nam prawie żadnych przerw, nie wiem czy to dobrze. Na dodatek mamy już ogon, to ciągnie się zastępca dowódcy wraz ze swoim kolegą. W sumie meldował nam już kilka razy o konieczności zwolnienia tempa. W pewnym momencie na krótkim postoju zastępca, chyba już trochę zły zaczyna tłumaczyć, że tempo jest mordercze i dotrzemy na miejsce nie jako grupa bojowa tylko jako grupa do odstrzału. Dowódca zdaje się mieć odmienne zdanie na ten temat. Wtedy po raz pierwszy pada ze strony zastępcy słowo „ewakuacja”.

 

„Oddział jest tak silny jak silne jest jego najsłabsze ogniwo”

 

To może źle wpłynąć na morale. Zastępca rezygnuje jednak i wściekły rusza dalej.

Kolejne godziny marszu, mokre ubrania i brak sił. Docieramy do strefy działań … dopiero.

Dowódca na miejsce wypoczynku wybiera mokre, błotniste obrzeże pola.

Odpoczywamy.

Po zaledwie kilku minutach od zatrzymania się słychać jak ktoś już chrapie. Popatrzyłem na ludzi, jest fatalnie. Wszyscy zmęczeni mokrzy nikt nie chce przejąć nawigowania grupy. Wtedy zastępca podejmuje decyzje o podjęciu pojazdu ewakuacyjnego. Tłumaczy nam że jeśli ktoś nie czuje się na siłach to nie ma co kozaczyć i może zabrać się z nim. Decydują się jeszcze dwie osoby, jestem wśród nich.

Po ewakuacji i dotarciu do obozu składamy wyjaśnienia dowódcy sztabowemu. Zaraz po tym siadamy przy ognisku by się ogrzać. Wszystko to dzieje się już o świcie. Zastępca podkreśla błędy w dowodzeniu, nie sposób nie przyznać mu racji. Nagle dostajemy komunikat że grupa czterech osób wezwała ewakuacje, ciekawe czy to nasi ?

Po godzinie do obozu wjeżdża pojazd ewakuacyjny, tak to nasi, wściekli na dowódce.

Jakoś mnie to już nie dziwi. Okazało się że „dowódca” zostawił ich w lesie i nie wrócił po nich.

Byli tak zmęczeni że wszyscy tam usnęli. Szczęście że to nie zima. Na dodatek okazuje się, że dowódca zostawił ich bez możliwości wezwania ewakuacji. Zgłoszenie zostało wykonane przez telefon komórkowy przypadkowo spotkanej kobiety. Emocje opadają i wszyscy siadamy przy ognisku, zastępca dzieli się z innymi swoimi suchymi rzeczami i pilnuje by każdy się ogrzewał.

Pada stwierdzenie „mogliśmy posłuchać zastępcy”, ale jak to mówią w wojsku nie ma demokracji.

Dowódca to dowódca, rozkaz to rozkaz.

Część z nas kładzie się spać, część zostaje przy ognisku. Koło południa zaczynają wracać wszystkie grupy bojowe łącznie z naszą i naszym „dowódcą”, który dziwnie i tajemniczo znika przed apelem zamykającym obóz.

Wczesnym popołudniem odbywa się apel, podziękowania dla dowódców i rozdanie upominków.

 

Niby zmęczeni, niewyspani ale chyba szczęśliwi.

Ja byłem szczęśliwy, szczęśliwy, że przetrwałem i podjąłem dojrzałą decyzje o własnej ewakuacji. Na zawsze chyba zapadnie mi w pamięć ta gwieździsta noc i ten klimat działań zwiadowczych, coś czego nie da się opisać. Trzeba tam być żeby to zrozumieć.

I to jest chyba to co pcha nas, pasjonatów, do takich wyzwań. Do zobaczenia za rok koledzy, kompani, zwiadowcy.

Link to post
Share on other sites

Cześć, czołem. Zamieszczam relację jednego z uczestników Weekendu Zwiadowców. Zachęcam do lektury, bo naprawdę warto.

 

 

WEEKEND ZWIADOWCÓW III

 

Z pamiętnika parazwiadowcy.

 

Dzień pierwszy 31.08.2012 (Piątek)

 

Zakwaterowanie: nieczynny już Folwark Helena koło Dziubielowa ( Lubuskie )

 

Dzień pierwszy Weekendu Zwiadowców zaczyna się leniwie i mokro. Deszcz nie odstępuje nas na krok. Zaraz po przebudzeniu nastąpiła rejestracja uczestników oraz rozdanie racji żywnościowych. Były to jak się okazało bardzo smaczne francuskie racje, każdy z nas dostał po dwie i pięciolitrowy baniak wody.

Następnie na miejsce dotarła delegacja z 17 Wielkopolskiej Brygady Zmechanizowanej.

Było to fantastyczne doświadczenie, spotkać się z prawdziwymi profesjonalistami, tym bardziej, że przywieźli oni ze sobą masę sprzętu.

Wystawa była podzielona na dwa sektory, wyposażenie i uzbrojenie osobiste oraz prezentacja pojazdów bojowych. Na pierwszej wystawie mogliśmy „pobawić” się takimi perełkami jak:

- 5.56 mm karabinek szturmowy Beryl i jego różne wariacje

- 7.62 mm karabin maszynowy PK

- pistolet wist 94

- 40 mm granatnik przeciwpancerny RPG-7

- 7.62 mm karabin wyborowy TRG-22

Ponadto hełmy, oporządzenie, noktowizory i profesjonaliści którzy chętnie udzielali odpowiedzi na zadawane pytania.

W części drugiej mogliśmy przekonać się na własne oczy jakimi możliwościami dysponują pojazdy bojowe 17 WBZ. takie jak:

-8x8 Kołowy Transporter Opancerzony ROSOMAK

-4x4 Pojazd Opancerzony BRDM

-4x4 Quad Artic Cat 400

Poza wystawą statyczną mieliśmy możliwość przejażdżki każdą z tych maszyn, prowadzoną przez zawodowców. Wrażenia niesamowite, potęga i sprawność tych pojazdów a zarazem ich operatorów budziła podziw i respekt.

Po pożegnaniu przedstawicieli z 17-stej mieliśmy krótką przerwę na posiłek. Gotowanie w spartańskich warunkach na trawie to coś co naprawdę dodaje smaczku takim wypadom.

Koniec nygustwa, czas do pracy. O godzinie 15:00 rozpoczynamy cykl szkoleń teoretycznych. Zostajemy podzieleni na trzy grupy, każda z grup przydzielona do innego stanowiska szkoleniowego.

Zaczynamy od teoretycznego zapoznania się z specyfiką działań specjalnych, a dokładniej zwiadowczych. Instruktor nie szczędzi nam szczegółów takich operacji. Nabywamy wiedzy z zakresu taktyczno-logistycznego zabezpieczenia takich działań. Dodatkowo dowiadujemy się jak planować swoje wyposażenie tak, aby nie nosić zbyt dużego balastu, być jak najbardziej mobilnym oraz w razie potrzeby (konieczności ucieczki) zrzucić z siebie część oporządzenia i pozostać przy wyposażeniu niezbędnym do przetrwania. Przychodzi czas na zmianę stanowiska szkoleniowego.

Trafiamy na szkolenie z terenoznawstwa. Pochyleni nad wielką mapą nabywamy umiejętności prawidłowego korzystania z kompasów, wyznaczania trasy przemarszu oraz sporządzania szkiców taktycznych. Szkolenie na tyle ciekawie prowadzone, że czas poświęcony na tą część upływa błyskawicznie.

Kolejny etap to szkolenie z łączności radiowej. Prowadzone w miłej atmosferze przy blasku ogniska.

Było to szkolenie z zakresu podstawowej komunikacji i sprawdzania jakości połączenia.

Po tym etapie przyszedł czas na odpoczynek, jedzenie, oraz opowieści przy ognisku.

Przed snem w naszej ekipie pada decyzja o naszykowaniu sprzętu bojowego oraz pozostanie w ciągłej gotowości. Kładziemy się spać w mundurach oraz butach, przeczuwamy że ta noc nie będzie spokojna.

 

Dzień drugi 01.09.2012 (sobota)

 

Sobota zaczyna się dość wcześnie i głośno. Wybuch granatu hukowego koło namiotów stawia nas na równe nogi. Słychać krzyk instruktora

”wynocha z namiotów, zbiórka na placu, czas operacyjny trzy minuty”

Nasza grupa stawia się jako pierwsza. Po dotarciu wszystkich uczestników na miejsce zbiórki, otrzymujemy informacje że wyruszamy na zadanie bojowe. Chyba wyglądaliśmy na zaspanych bo zaraz po tym padła komenda „Opad!!! Dziesięć”.

Błyskawicznie wykonaliśmy dziesięć pompek i wstaliśmy... błąd.

”Kto wam kuźwa kazał wstawać, opad, dziesięć”. Kolejne dziesięć pompek, potem kolejne itd. Gdy już krążenie się poprawiło a na naszych twarzach widniały rumieńce ze zmęczenia, pada komenda „Przygotować się bojowo, czas operacyjny 10 minut”

My jako ekipa przygotowana na taką ewentualność nie mieliśmy żadnych problemów. Niestety nie wszyscy byli tak przezorni.

”Panowie, za spóźnialskich, opad, dziesięć”

I tak odbębniliśmy kolejną „dyszkę” w pełnym oporządzeniu.

Uczestnicy zostali podzieleni na trzy grupy bojowe które natychmiast wyruszyły w teren.

Naszym zadaniem było zabezpieczenie skrzyżowania. Najpierw jednak trzeba było tam dotrzeć niezauważonym. Droga dłużyła się w nieskończoność. By pozostać niewykrytymi przedzieramy się przez wysokie trawy, podmokłe pola i łąki. Każdy krok to zapadanie się w błoto i walka o równowagę. O ile było by łatwiej gdyby każdy z nas miał noktowizor. Nie ma tak dobrze, idziemy dalej.

Grupa dzieli się na dwie mniejsze sekcje, sekcję wsparcia która pozostaje w ukryciu oraz sekcję zabezpieczającą skrzyżowanie. Ja i mój przyjaciel, a zarazem „buddy” zostajemy w ukryciu.

Po pewnym czasie zalegania pada komenda, że mamy się natychmiast udać na ów skrzyżowanie.

Biegniemy, niewyspani, mokrzy i zmarznięci. Z oddali dostrzegam obozowego Mitsubishi L200. Biegiem dołączamy do zbiórki.

Jeden z nas pompuje bo miał zakleić kolczyk w brwi ale przy nocnej wyrywce całkiem o tym zapomniał.

Stoimy, czekamy, grobowa mina instruktora nie wróży nic dobrego. Pada pytanie „ile macie wody”.

Instruktor personalnie podchodzi do każdego z nas i sprawdza, kto ile zabrał wody.

Każdy na szybko kalkuluje ile jej faktycznie ma, jak za mało może się skończyć pompowaniem, jak za dużo pewnie też, nikomu chyba nie przyszło nawet do głowy skłamać. Nikt nie pompował, dodatkowo okazało się, że nasz zespół był najlepiej przygotowany pod tym kątem do długiego działania w terenie.

Instruktor pyta nas kto nie czuje się na siłach by wrócić pieszo do obozu, nikt się nie zgłasza, duma i ambicja nie pozwala, nawet tym zmęczonym. Żeby było zabawniej, czas powrotu zostaje ograniczony do godziny.

W międzyczasie zaczyna świtać, gdy docieramy do obozu słońce świeci już na tyle mocno, że w marszu suszy nasze mokre grzbiety.

Czas na wypoczynek, ale nie myślcie sobie, że był to czas na tyle długi, by odespać i porządnie wypocząć. Sprawa jest prosta - zjeść, wysuszyć się i spać ile się da.

Od tej pory tracę już rachubę czasu.

 

Koło południa zaczynamy cykl szkoleń terenowych. Znów dzieli się nas na mniejsze grupy.

Do „odwiedzenia” cztery punkty. Szkolenie z obsługi broni długiej oraz postaw strzeleckich prowadzone przez bardzo kompetentnego człowieka. Osobiście patrzyłem z podziwem na instruktora, maszyna, każdy krok idealnie wymierzony, każdy ruch szybki i zdecydowany, nie ma miejsca na potknięcia. To motywuje do nieustającego doskonalenia się, motywuje do osiągnięcia takiego poziomu perfekcji.

Następnie przechodzimy na „lądowisko”, gdzie uczymy się podejmowania śmigłowca do ewakuacji innego oddziału lub własnego. Poznajemy procedury radiowe, sposoby naprowadzania śmigłowca ewakuacyjnego oraz sposób wsiadania do niego.

Po tym szkoleniu obudziło się we mnie uczucie że robię coś naprawdę wyjątkowego, ciekawe kto z moich kolegów z pracy wie jak podejmować śmigłowce. Poczułem też dużą odpowiedzialność,bo w sytuacjach krytycznych będę prawdopodobnie jedyną osobą z takim doświadczeniem. Nie można nie zrobić wtedy nic, takie szkolenia zobowiązują do tego, by z tej wiedzy zrobić użytek kiedy będzie to konieczne.

Kolejny punkt to techniki zrywania kontaktu z wrogiem i wycofanie się. Jak się okazuje później dość „wystrzałowe” szkolenie. Podczas ćwiczeń pod nasze nogi rzucane są petardy hukowe, powiedziałbym, dość mocne. Mocne na tyle by niepewną osobę całkowicie wytrącić z równowagi nie tylko fizycznej ale i psychicznej, a wierzcie mi, że niektóre eksplodowały naprawdę blisko.

To dobre szkolenie na przekonanie się samemu jaką silną ma się psychikę. Dodaje pewności siebie, ale trzeba pamiętać, że żadne ćwiczenie nie przygotuje nas na realną sytuacje w której zagrożone jest nasze życie. Wtedy to już nie zabawa i nie wiadomo jak zareaguje nasze ciało i psychika.

Ostatni etap to szkolenie z stanowisk obserwacyjnych, instruktor uczy nas jak obserwować przeciwnika i samemu pozostać w ukryciu. Dowiadujemy się na jakie elementy zwracać uwagę oraz jak je notować.

 

Po całym cyklu szkoleń wracamy do obozu, cykl się powtarza jedzenie, suszenie, spanie.

Wiemy, że czeka nas jeszcze zadanie główne, sprawdzające. Pytanie brzmi, kiedy wyruszymy?

Nie daje mi to praktycznie spokoju, ciągle sprawdzam sprzęt, zmieniam konfiguracje, upewniam się że zabiorę tylko potrzebne rzeczy.

Jest koło godziny 21:00, nie dane nam będzie wyspać się tej nocy. Otrzymujemy wytyczne zadania głównego. Wymarsz zaplanowany na godzinę 22:00, godzina zakończenia operacji 13:00 dnia następnego. Mamy godzinę na ostateczne poprawki szpeju. Dostaliśmy zadanie które zawierało w sobie przeprawę przez staw. Zabieram dodatkowe ubrania na wypadek przeprawy wpław lub konieczności „holowania” pontonu. Nadchodzi czas wymarszu, trasa wytyczona, dowódca daje rozkaz, zaczynamy. Zaraz po opuszczeniu obozu staramy się omijać drogi, poruszamy się dość szybko, chyba nawet za szybko ale goni nas czas. Mimo to znajduje chwile na podziwianie księżyca w pełni, mgły spowijającej okoliczne sadzawki i stawy. Doprawdy noc była wspaniała, iście magiczna. Nasuwa mi się myśl, że w sumie to przez moje hobby, nocne wypady, łażenie tam gdzie „cywil się nie zapuszcza”, mam okazje oglądania wspaniałych miejsc i zjawisk, O... czekajcie … spadająca gwiazda, życzenie.

Maszerujemy już kilka godzin, czuć już pierwsze zmęczenie, ciągle napotykamy trudności. Jak nie cywile przy drogach to ścigające i tropiące nas pojazdy organizatorów. Poziom adrenaliny jest naprawdę wysoki zwłaszcza jak się leży w odległości 40 metrów od tropiących cię ludzi.

Zaczynamy nadawać na radiu fałszywe meldunki dla zmylenia przeciwnika. Od tej chwili jakby sytuacja się uspokaja.

 

Dzień trzeci 02.09.2012 (niedziela)

 

Mijają kolejne godziny, zmęczenie czuć coraz wyraźniej. Kroki stawiam już nieostrożnie, tracę równowagę, dowódca nie robi nam prawie żadnych przerw, nie wiem czy to dobrze. Na dodatek mamy już ogon, to ciągnie się zastępca dowódcy wraz ze swoim kolegą. W sumie meldował nam już kilka razy o konieczności zwolnienia tempa. W pewnym momencie na krótkim postoju zastępca, chyba już trochę zły zaczyna tłumaczyć, że tempo jest mordercze i dotrzemy na miejsce nie jako grupa bojowa tylko jako grupa do odstrzału. Dowódca zdaje się mieć odmienne zdanie na ten temat. Wtedy po raz pierwszy pada ze strony zastępcy słowo „ewakuacja”.

 

„Oddział jest tak silny jak silne jest jego najsłabsze ogniwo”

 

To może źle wpłynąć na morale. Zastępca rezygnuje jednak i wściekły rusza dalej.

Kolejne godziny marszu, mokre ubrania i brak sił. Docieramy do strefy działań … dopiero.

Dowódca na miejsce wypoczynku wybiera mokre, błotniste obrzeże pola.

Odpoczywamy.

Po zaledwie kilku minutach od zatrzymania się słychać jak ktoś już chrapie. Popatrzyłem na ludzi, jest fatalnie. Wszyscy zmęczeni mokrzy nikt nie chce przejąć nawigowania grupy. Wtedy zastępca podejmuje decyzje o podjęciu pojazdu ewakuacyjnego. Tłumaczy nam że jeśli ktoś nie czuje się na siłach to nie ma co kozaczyć i może zabrać się z nim. Decydują się jeszcze dwie osoby, jestem wśród nich.

Po ewakuacji i dotarciu do obozu składamy wyjaśnienia dowódcy sztabowemu. Zaraz po tym siadamy przy ognisku by się ogrzać. Wszystko to dzieje się już o świcie. Zastępca podkreśla błędy w dowodzeniu, nie sposób nie przyznać mu racji. Nagle dostajemy komunikat że grupa czterech osób wezwała ewakuacje, ciekawe czy to nasi ?

Po godzinie do obozu wjeżdża pojazd ewakuacyjny, tak to nasi, wściekli na dowódce.

Jakoś mnie to już nie dziwi. Okazało się że „dowódca” zostawił ich w lesie i nie wrócił po nich.

Byli tak zmęczeni że wszyscy tam usnęli. Szczęście że to nie zima. Na dodatek okazuje się, że dowódca zostawił ich bez możliwości wezwania ewakuacji. Zgłoszenie zostało wykonane przez telefon komórkowy przypadkowo spotkanej kobiety. Emocje opadają i wszyscy siadamy przy ognisku, zastępca dzieli się z innymi swoimi suchymi rzeczami i pilnuje by każdy się ogrzewał.

Pada stwierdzenie „mogliśmy posłuchać zastępcy”, ale jak to mówią w wojsku nie ma demokracji.

Dowódca to dowódca, rozkaz to rozkaz.

Część z nas kładzie się spać, część zostaje przy ognisku. Koło południa zaczynają wracać wszystkie grupy bojowe łącznie z naszą i naszym „dowódcą”, który dziwnie i tajemniczo znika przed apelem zamykającym obóz.

Wczesnym popołudniem odbywa się apel, podziękowania dla dowódców i rozdanie upominków.

 

Niby zmęczeni, niewyspani ale chyba szczęśliwi.

Ja byłem szczęśliwy, szczęśliwy, że przetrwałem i podjąłem dojrzałą decyzje o własnej ewakuacji. Na zawsze chyba zapadnie mi w pamięć ta gwieździsta noc i ten klimat działań zwiadowczych, coś czego nie da się opisać. Trzeba tam być żeby to zrozumieć.

I to jest chyba to co pcha nas, pasjonatów, do takich wyzwań. Do zobaczenia za rok koledzy, kompani, zwiadowcy.

Zapomniałem dodać, że o takie podsumowanie pokusili się Nasi koledzy z 13-tej Kompanii Rozpoznawczo - Szturmowej.

Link to post
Share on other sites

".....i naszym „dowódcą”, który dziwnie i tajemniczo znika przed apelem zamykającym obóz" :hahaha: :hahaha: :hahaha: ...... z resztą nawet się obrażalski nie pożegnał jak podstawowa kultura wymaga :icon_wink: ale cóż "twardzi" nie muszą się żegnać :icon_wink:

Edited by Beherith69
Link to post
Share on other sites

z mojej strony i doświadczeń w oddziale w którym miałem przyjemność być mogę jedynie tak skomentować wątek ze "znikającym dowódcą " : jezeli nie można na siebie liczyć i razem nie możemy utrzymać spójności grupy to jesteśmy daleko w dupie ... jeżeli dowódca nie sznuje swoich podwładnych a podwładni dowódcy to wiele sie traci na wojnie krwi i możliwości ...po prostu sie przegrywa a w naszych realiach szkoleń to jest odsiewanie ziarna od plew !

Zapytałem kolegów podczas marszu (było już późno i daleko ) czy wszytko w porządku ? odpowiedział jeden z Nich : nic nie jest w porządku ! ale co najważniejsze wykonał zadanie na 5 ! i wszyscy razem wróciliśmy do bazy ! WZIII jest dla mnie z mojej perspektywy zdarzeniem ktore pozwala stwierdzić na kogo można liczyć i do jakiego stopnia i ile samemu można z siebie dać ... gwiazdy rocka indywidualiści nie są bezpieczni dla podwładnych i dla powodzenia misji ...

Link to post
Share on other sites
Guest
This topic is now closed to further replies.
×
×
  • Create New...