Jump to content
Search In
  • More options...
Find results that contain...
Find results in...

Kryształ Szczęścia


Recommended Posts

  • Replies 70
  • Created
  • Last Reply

Top Posters In This Topic

Witojcie, cóż rzec, niestety nie dane będzie mi się z wami spotkać, cieszyłem się już że wreszcie odkurzę swój szpej, że ruszę z wami w bój tym bardziej że można powiedzieć że walki się odbędą w moich rodzinnych stronach. 
Już się cieszyłem że po wszystkim wpadnę  do Sieradza na podzamcze do ciotki na kawę.
Niestety jak to często bywa życie potrafi zmieniać plany, na upartego mógłbym przyjechać ale nie chce mieć nikogo z was na sumieniu bo wiecie grasuje "Wirus" a my na Śląsku przodujemy w temacie by było zabawniej jestem GÓRNIKIEM  a to dopiero u la la.
Mamy jutro badania przesiewowe a kolejne w środku tygodnia tak więc wiadomo, do odebrania wyników niestety jestem wyautowany :(

Pozdrawiam was serdecznie i życzę udanego polowania !
Ahmed 

104247208_10223394644522370_402767778926232908_n.jpg

Link to post
Share on other sites

Postacie fabularne występujące w grze:

Kapitan zur See Hans von Rose (Ashigara) – oficer marynarki niemieckiej operującej na Adriatyku. Z zamiłowania kartograf i kolekcjoner starych map. Znalazł w archiwum marynarki jugosłowiańskiej dokumenty dotyczące Kryształu Szczęścia. Odnalazł Wyspę Ośmiornicy i jest inicjatorem wycieczki na nią.

Profesor Salvatore Rioletto (Dr Klauss) – archeolog z Uniwersytetu w Palermo. Dostarczył dla klubu „poszukiwaczy Kryształu Szczęścia” treść sycylijskiej legendy o świętym Calogero i Krysztale Szczęścia.

Panna Francesca Da Silvia (Magda) – asystentka profesora Rioletto. Nie tylko zna się na archeologii śródziemnomorskiej, ale jest też wykwalifikowaną pielęgniarką. Zajmuje się zdrowiem profesora, codziennie robi mu zastrzyki z insuliny. Dlatego zawsze ma ze sobą dobrze zaopatrzoną apteczkę i może pełnić rolę pomocy medycznej dla wszystkich uczestników ekspedycji.

Leutnant Markus Dietrich (Marek Sądej) – oficer wojsk okupacyjnych w Jugosławii. Kuzyn dowódcy projektu Tanis, Obersta Hermanna Dietricha. Po tajemniczej śmierci swojego kuzyna, zainteresował się zjawiskami i artefaktami nadprzyrodzonymi. Potencjalnie nudna posada nie może przeszkodzić mu w rozwijaniu swojej pasji.

Unteroffizier Gregor Teppich (Artur Rzepka) – ordynans i osobisty ochroniarz Leutnanta Dietricha. Wojna przerwała jego studia medyczne. Pomimo przeciwności losu, wszelkimi możliwymi środkami stara się prowadzić badania potrzebne do swojej habilitacji.

Trzej  chorwaccy rybacy (Hajdi, Pazur i Lee), wynajęci do obsługi wycieczkowiczów. Ich kuzyn przywiózł wycieczkę na wyspę ośmiornicy w sobotę swoim kutrem i ma ich zabrać z powrotem w niedzielę w południe.

 

Por. James Ferrell (Dominik) - dowódca MTB 372 z HMS Gregale, bazy kutrów torpedowych na Malcie. Jego okręt został zatopiony przez włoski samolot podczas wypadu pod Split. Porucznik uratował się na tratwie ratunkowej i w pojedynkę dotarł do nieznanej wysepki. Oczekując na ewakuację odkrył przybycie na wysepkę grupy ze stałego lądu, złożonej z żołnierzy niemieckich i cywili. Uzyskał zgubione przez nich dokumenty dotyczące legendy o Krysztale Szczęścia.

Kapitan Allan Quatermain Jr (Hubert) -  oficer SOE. Syn podróżnika i poszukiwacza przygód Allana Quatermaina - odkrywcy starożytnego miasta Kor i Kopalni Króla Salomona w Afryce. Kpt. Quatermain  z zamiłowania (na co miał wpływ jego ojciec) jest historykiem i archeologiem. Został wyznaczony na dowódcę kombinowanego oddziału anglo-amerykańskiego, który miał dokonać akcji dywersyjnej na wybrzeżu Dalmacji. Kuter patrolowy, którym płynął oddział został zbombardowany przez włoski samolot patrolowy. Prawie cały oddział znalazł się na tratwie ratunkowej, która niesiona prądami morskimi dobiła do brzegu nieznanej wysepki.

Kpt. Benjamin Pierce (Janik) -  lekarz wojskowy US Army. Kpt. Pierce, nazywany przez przyjaciół „Sokole Oko”, jest chirurgiem w szpitalu polowym w Tunezji. Uważa, że jego pobyt w tym szpitalu jest stratą czasu i powoduje u niego otępienie umysłowe. Na akcję oddziału specjalnego przeciw niemieckim instalacjom wojskowym na wybrzeżu Dalmacji zgłosił się na ochotnika. Jako uzasadnienie podał chęć naukowego zbadania  sztuki bimbrownictwa ludów Bałkanów.

Link to post
Share on other sites

Raz jeszcze święty Calogero stwierdził, że żadna z konkurujących grup nie jest godna, aby wejść w posiadanie Kryształu Szczęścia. W jednej grupie byli Sycylijczycy, którzy już go mieli i nic dobrego z tego nie wyszło. Druga grupa miała w swym składzie anglikańskich heretyków, wiec logiczne, że katolicki święty nie mógł być im przychylny. 

Św. Calogero zesłał na nich ulewny deszcz, który zatruł im życie i utrudnił poszukiwania. Sprawił też, że Śpiewające Drzewo nie wyśpiewało swojej dorocznej pieśni i w cudowny sposób zmienił jedno słowo na opisie szkicu wyspy ze wskazówkami.

Na koniec sprawił, że intruzi wpadli w morderczy szał i wybili się w spotkaniu przy Drzewie tak, że Strażnik Kryształu nie musiał użyć swojej dwururki.

Z oknem świat znów w strugach deszczu. Chyba Święty jest nieźle w...ny.

 

IMG_0758[1].JPG

Link to post
Share on other sites

Wielkie podziękowania dla Cortesa za organizację, a dla reszty towarzystwa za wspólną zabawę. Bawiłem się świetnie pomimo przemoknięcia do suchej nitki. Zagadki ciekawe i nie łatwe do odgadnięcia. Trudno powiedzieć czy bylibyśmy w stanie odnaleźć kryształ gdyby drzewo zaśpiewało jak trzeba. Obawiam się, że ze względu na zmęczenie, aktywność wroga i kompletne ciemności byłby z tym problem. Osobne podziękowania dla asystentki profesora Francesci za kreatywność i zaangażowanie.

Ashigara

Link to post
Share on other sites

Również bardzo dziękuję za grę :) 

Było super, bardzo fajne i klimatyczne obozowisko udało się rozbić stronie Osi. Zagadki świetne, dające do myślenia i zastanowienia się :) 

Ostatnia walka w nocy nie do zapomnienia, kiedy w całkowitej ciemności ciężko było się połapać kto jest kim i czy strzelać ;) Dziękuję Hubertowi za świetną akcję wtedy kiedy oboje z odległości nie większej jak 5 metrów wystrzelaliśmy w siebie magazynki z pistoletów, nie trafiając się, a potem jednocześnie się zadźgaliśmy nożami :D 

Pogoda w nocy niestety popsuła zabawę, ale mam nadzieję, że nie będzie to ostatnia gra w klimacie Poszukiwaczy Skarbów ;) 

Link to post
Share on other sites

No to kilka słów po grze. Jak było? Mokro to na pewno ;).  A co więcej, gra jakiej się spodziewałem, rozstawienie bazy, rozpoznanie terenu, unikanie walki, próba szpiegowania a na koniec wyszła wielka rozwałka. Skończyło się jak się skończyło zapewne przez deszcz, myślę , że w innych warunkach gra poszłaby dalej wg scenariusza. Graliśmy od 1400 do około 0000 kiedy przyszła ulewa i większość graczy przemokła do suchej nitki. W tym czasie udało się zrealizować kilka patroli, eskapad celem poszukiwania dalszych wskazówek.

Mimo, że nie udało się rozegrać gry do końca jestem zadowolony, że mogłem pojechać na wyspę. Było to coś innego od naszych zwykłych gier. Kolejne spotkanie, które pokazało, że można się świetnie bawić nie mając broni długiej i w zasadzie nie używając krótkiej. Ja przez całą grę strzelałem do jednego niemca całe 4/5 kulek.

Tego typu gry na pewno mają sens, ale mają jedną zasadniczą wadę, wymagają OGROMNYCH nakładów czasowych od organizatora, za co WIELKIE ukłony w stronę Cortesa że mu się chciało. Nie tylko wymyślić scenariusz, ale i zagadki do niego, a potem porozkładać wszystkie niezbędne elementy w terenie, słowem SZACUN.

Jeśli kiedyś będzie ogłoszona tego typu gra, jadę w ciemno.

Link to post
Share on other sites

Ja również dziękuję organizatorom i wszystkim uczestnikom. Nie ma co żałować, że kryształ nie został odnaleziony. Zagadki spowodowały, że zamiast tylko strzelać trzeba było myśleć. Cały scenariusz spowodował, że przez tyle godzin ani na moment nie można było się nudzić. Deszcz też nie zepsuł gry, tylko wprowadził element, którego do tej pory nie mieliśmy. Element, z którym wszyscy dzielnie się zmierzyli. Element, który będzie można długo wspominać.

Link to post
Share on other sites

Buongiorno, drodzy przyjaciele i sojusznicy. Wypad na Wyspę Ośmiornicy okazał się dla mnie niezwykle przyjemny i emocjonujący jednocześnie pomimo braku wymiernych korzyści dla naszego kochanego kraju. Italia nie zapomni naszych starań o pozyskanie artefaktu, który przybliżył by ją do powrotu do należnej pozycji Imperium. Rozmawiałem już osobiście z Duce po powrocie i na odprawie (której zdjęcie załączam) otrzymałem dyspozycję aby kontynuowa ć w kolejnych wyprawach poszukiwania wszystkich przedmiotów wspierających zwycięstwo Włoch.

Co do wydarzeń jakie miały miejsce to przyznam iż stały się one z czasem niezwykle zaskakujące. Sielankowa, z początku wycieczka w towarzystwie Pana Profesora i jego uroczej asystentki Francheski, w towarzystwie niemieckich sojuszników oraz dwóch miejscowych Chorwatów przerodziła się pod koniec w krwawą jatkę. Już na wstępie zaskakującą wiadomością stało się dla mnie, że na wyspie może znajdować się przedmiot zwany zupełnie niedorzecznie "Kryształem Szczęścia" który miałby przybliżyć (i tak już pewne) zwycięstwo Italii w tej wojnie. Liczba i jakość zagadek jakie w międzyczasie dane nam było rozwiązywać była ogromna i nie spodziewałem się, że na małej wyspie możemy znaleźć aż tak wiele zajęć poza odpoczynkiem. No cóż dobrze, że trochę przez przypadek, jako pracownik SIS czyli wywiadu naszej marynarki znalazłem się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Szczególnie, że niespodziewanie na wyspie stwierdziliśmy obecność obcych dywersantów co wymagało wiedzy wojskowej oraz, co by nie mówić, kontrwywiadowczej. Niestety nie byliśmy dobrze przygotowani do walki, nie mieliśmy środków łączności za to musieliśmy opiekować się Profesorem i asystentką, mając jednocześnie w obozie dwóch tyleż sympatycznych,  co niepewnych bałkańskich towarzyszy. Aha, byłbym zapomniał na wyspie okazało się, że przebywa również tajemniczy osobnik (partyzant, pustelnik ?), w dodatku uzbrojony który w odpowiedzi na interrogację naszego niemieckiego przyjaciela bezczelnie użył na niego broni (ewidentnie temat ten wymaga dalszej współpracy z Gestapo).

Co do bezpośredniego opisu wydarzeń to oprócz wielu zadań czysto intelektualnych broń wyciągaliśmy raczej rzadko. Sam uczestniczyłem zaledwie w dwóch potyczkach. Pierwsza z nich nastąpiła podczas próby zlokalizowania przez część z nas obozu dywersantów, kiedy to przez przypadek nie uwolniliśmy asystentki Profesora (oh Madonna, jakże bezczelni byli Ci alianccy barbarzyńcy porywając ze sobą ten kwiat Italii wbrew wszelkim zasadom moralnym). Niestety w czasie potyczki na wale udało nam się wyeliminować tylko jednego dywersanta, a Francheska pozostała w ich brudnych łapskach. Kolejna bitwa nastąpiła gdy nastał już prawdziwy zmrok i zdecydowaliśmy się na powrót do centrum wyspy do pewnej tajemniczej rośliny  zwanej tutaj "śpiewającym drzewem". Jak wierzyli niektórzy o północy owe "drzewo" coś nam miało podpowiedzieć o lokalizacji artefaktu gdy poprzednie szczegółowe poszukiwania pozostawały niestety bez rezultatu. Przed tą porą poszczególni członkowie naszej wyprawy starali się zająć bezpieczne miejsca z których być może usłyszą drzewo. No i wtedy nastąpiła kumulacja wydarzeń. Gęste chmury spowodowały iż widoczność stała się marna, natomiast ulewa jak wkrótce nastąpiła ograniczyła ją do 1-2 metrów. Wkrótce potem z daleka ujrzeliśmy kilka świateł (a przecież wszyscy byliśmy w komplecie), które wkrótce zgasły za to pojawiły się tajemnicze cienie i okrzyki. Niestety pomimo oczekiwań nie doczekaliśmy głosu drzewa, za to rozpoczęły się strzały ponieważ w kilkunastu miejscach w lesie i na polanie nastąpiła chaotyczna strzelanina i szereg starć wręcz które to historia zapewne nazwie Bitwą pod Śpiewającym Drzewem. Na szczęście po kilkudziesięciu minutach przy niewielkim wsparciu partnerów z Rzeszy Włosi odparli atak dywersantów którzy poniósłszy znaczące straty wycofali. Po powrocie mogliśmy podsumować wydarzenia w suchym obozie zbudowanym w dużej części przez przyjaciół (a jednak - tak właśnie) Chorwatów i  uznaliśmy że już więcej się nie wydarzy. Rano ewakuowaliśmy się ścigaczem Reggia Marina. Ot zdarzenie krótkie, wpływu na wynik wojny nie mające, ale konsekwencje jego jednak mogą nastąpić - bo kto wie czy jeszcze gdzieś / kiedyś jakiś śmiałek nie będzie chciał odleźć Kryształu Szczęścia.

Wasz, 

Carlo Resio, Capitano Di Fregatta

mussolini_z_re_o5GTsY.jpg

Link to post
Share on other sites

Dobre, cholercia, a niektórzy mogliby mówić, że w sumie to niewiele się tam działo, a tu proszę. Jestem ciekaw, czy naoczny, aliancki świadek większości tych wydarzeń też będzie w stanie w taki sposób pisać te wydarzenia. Biorąc pod uwagę fakt, że na wyspie spędził ponad tydzień może mieć więcej uwag, poruczniku, czekamy...

Link to post
Share on other sites

Vi saluto amici

Choć profesora już nie ma z nami, pozwolę sobie opisać ostatnie wydarzenia z perspektywy trzeciej osoby.

----------------------------

Przybycie na wyspę było aktem odwagi i wiary. Wyruszając z Sycylii niebo było wzburzone, podróży towarzyszyły silne burze i wiatry co groziło zatopieniem jednostki jeszcze przed dotarciem.

Szczere powierzenie misji Świętemu Calogero odniosły widoczne znaki. Sama wyspa była sucha i pozostawiona poza zasięgiem wrogiej natury. Jakże złudne było wrażenie że patron wyspy chce by odkryto jego tajemnice.

Wspaniali Niemieccy kompani dzielnie wspierali Włoskie działania. A dzięki doskonale zorganizowanym Chorwackim cywilom zbudowano idealny przyczółek który zapewniał spokój ducha iż zaplecze jest zabezpieczone i w pełni wyposażone.

Wyspa skrywała wiele tajemnic. Ukryte wskazówki nie były jednoznaczne do zinterpretowania. Stare mapy przez lata utraciły swoją aktualność w terenie. Cały zespół na czele z kwiatem Włoskiej inteligencji przeczesywał teren. Sporządzono wiele notatek; z nich wynikało wiele dróg do rozwiązania tajemnicy; wybrane właściwej było trudnym wyborem.

W między czasie dzielna armia Niemiecka wspierająca niezrównanego Carlo Resio, Capitano Di Fregatta działający dla wywiadu Servizio Informazioni Militari odkryli wrogie siły Alianckie. Ta wiadomość zniszczyła sielankowy wypad z rozwiązaniem zagadki w wyścig pełen napięcia, niepewności i obaw o życie każdego z członków ekspedycji. Powstało wiele pytań; skąd się wzięli, czego szukają, ilu ich jest i w co są wyposażeni?

Młoda doktorantka Francesca DaSilvia niemal złamała kod i była o krok od rozwikłania tajemnicy. Wówczas stała się tragedia.

Brudni, głodni i spoceni. Z powierzchownymi ranami tam gdzie mundur nie chronił ciała. Wyszli niczym pradawni dzicy barbarzyńcy z krzaków i wysokich traw. Brytyjczycy w sile trzech ludzi ujęli Bogu ducha winnych cywilów pośrodku wyspy. Na nic się zdały wyjaśnienia i błagania. Wzgardzono i pogwałcono podstawowe prawa i obyczaje jakie towarzyszą ludzkiej cywilizacji od czasów Starożytnego Rzymu.

Profesor w lęku i obawie o życie swej asystentki próbował w gwałtownym bohaterskim i chwalebnym czynie zaatakować bezwzględnego oficera armii Brytyjskiej. Brak wojskowego doświadczenia, obycia i w obsłudze broni sprawił że został zarżnięty mieczem niczym owca na ołtarzu chwały Italii. Bezbronna Francesca została uprowadzona i wywieziona do zimnego i obcego kraju, pełnego herbaty i kolonii zniewolonych pod ciężką koroną króla Jerzego VI.

Pozwolono tylko na płytki grób w miejscu gdzie ciało profesora zostało pozbawione ducha. Tam w swym niezawodnym sprycie młoda przyszła pani profesor ukryła dokumenty mogące odnaleźć skarb w przyszłości.

Duch profesora do dziś dzień krąży po wyspie; szuka tego co zostało ukryte przed oczami żywych.

Link to post
Share on other sites

Cóż za stek oszczerstw...
Asystentka profesora, nie została wywieziona z wyspy. Została bezpiecznie przetransportowana do naszego obozu i przesłuchana. Przesłuchanie nie odbyło się w stylu niemieckim ale w formie dżentelmeńskiej konwersacji połączonej z degustacją trunku najwyższych lotów. Po wszystkim mieliśmy w planie bezpiecznie eskortować ją w rejon Śpiewającego Drzewa aby przekazać ją w wasze ręce. Jednak wasza porywczość i chęć zabicia wszystkiego co się rusza spowodowała bohaterską śmierć części eskorty. Niestety w zderzeniu z tak barbarzyńskim zachowaniem nie pozostało nam nic jak tylko podjąć działania adekwatne do sytuacji. Dzięki temu skutecznie uniemożliwiliśmy wam zdobycie kryształu. My mieliśmy inne priorytety a kryształ nam niepotrzebny. I tak wkrótce doprowadzimy do waszego upadku.

Edited by mareq
Link to post
Share on other sites

No to z mojej strony opis ostatnich godzin życia Kapitana Allana Quatermain Jr.:

 

Po rozbiciu się na wyspie kapitanowi wraz z resztką połączonego oddziału udało się odnaleźć porucznika Ferrella. W pierwszej kolejności przystąpiono do rozbicia obozu. 

Informacje o Krysztale Szczęścia i ekspedycji niemiecko-włoskiej uzyskano od porucznika po rozbiciu obozu, gdy rzeczony oddalił się w sobie znanym celu w głąb wyspy. Z podkradzionych dokumentów, w tym szkicu mapy próbowano przenieść charakterystyczne punkty na mapę własną wyspy. W tym czasie z dali odezwały się głosy i na sprawdzenie ich wyruszyły dwa oddziały, a kapitan wraz z porucznikiem próbowali w tym czasie rozgryźć szkic z akt niemieckich.

Gdy patrole wróciły, kapitan zabrał wszystkich poza 2 żołnierzami, wyznaczonymi do pilnowania obozowiska w teren by odnaleźć charakterystyczne punkty z mapy. Oddział poruszał się powoli, ukrywając się przed wrogami którzy gdzieś na wyspie się znajdowali. Bardzo szybko odnaleziono rozłożystą sosnę ze wskazówki, lecz w jej bezpośredniej bliskości odkryto tylko ślady ludzkie, w związku z tym wyruszono w stronę wierzby i jałowca. Gdy dotarto na miejsce i nie znaleziono przy ich żadnej wskazówki wyruszono wzdłuż ukrytej ścieżki. W trakcie poruszania przez las nagle przed oddziałem zamajaczyły plecy uciekającej postaci. Oddział więc powoli zaczął za nią podążać, a kapitan po przyjrzeniu się jej stwierdził że musi to być jakiś chorwacki myśliwy, gdyż postać ta posiadała broń długą i kapelusz na głowie, a porucznik nie wspominał o kimś takim w zaobserwowanej wrogiej ekspedycji.

Po dotarciu na polanę ze wskazówki odkryto że została ona już przeszukana. W związku z tym oddział wrócił do obozowiska i kapitan podzielił go na dwa patrole, które idąc brzegami wyspy miały zlokalizować obozowisko wroga i śpiewające drzewo ze wskazówki, a sam pozostał w obozie. Po kilku godzinach wróciły oba oddziału bez wykonania powierzonych zadań, lecz przyprowadzając jeńca, pomocnicę włoskiego doktora. Została ona przesłuchana a kapitan wyruszył na nabrzeże by sprawdzić informacje ze słupów o których wspomniano przy przesłuchaniu. Po dotarciu na miejsce znalazł 2 z 3 wspomnianych słupków gdyż w ciemności nie mógł odnaleźć ostatniego.

Po powrocie wszyscy wyruszyli pod śpiewające drzewo, mimo ciemności poruszając się bez świateł. Jednak gdy docierali już na potencjalnie wytypowane miejsce luną obfity deszcz, który utrudnił orientację w nocy jeszcze bardziej. Oddział brnął jednak dalej w szeregu drogą, ledwo widząc plecy osób przed sobą. Niestety prowadzący zgubił drogę i oddział musiał się wracać. Po odnalezieniu właściwej drogi oddział na skrzyżowaniu zatrzymał się by sprawdzić czy znajduje się w okolicy drzewa, nie przejmując się już ukrywaniem światła, wiedząc że wróg najpewniej i tak urządził w okolicy zasadzkę. Mimo deszczu udało się określić mniej więcej pozycję i szeregiem ruszono dalej. Gdy oddział wszedł w las i zatrzymał się na chwilę kapitan nagle dostrzegł po swojej prawej w niewielkiej odległości jakąś postać. Wyciągnął więc pistolet i podszedł do niej z żądaniem poddania się. W tym momencie zapaliło się nagle światło latarki i rozpętała strzelanina. Kapitan padł na ziemię obok zauważonej postaci i szybko wbił w nią nóż. Postacią okazał się jakiś Chorwat lub inny bałkaniec z brodą i w szelkach. Następnie czołgając się dotarł do kolejnego trupa, którym okazał się jakiś niemiecki oficer. Przedzierając się dalej dotarł do kolejnej kępy drzew gdzie zauważył ruch, podkradł się więc bezpiecznie i zauważył wystającą zza krzaków czapkę porucznika Ferrella. Był z nim także lekarz Pierce. We trzech postanowili przebijać się w stronę śpiewającego drzewa leśną przesieką. Nagle po swojej lewej usłyszeli "sznaps?". Kapitan padł na ziemię a któryś z cofających się oficerów potknął się o niego i wywalił. W tym momencie nad głowami przeleciały wrogie pociski. Kapitan próbował wstać, lecz został uderzony butem w  głowę gdy osoba która się potknęła o niego zerwała się do biegu. Zamroczony leżał słysząc strzały i oddalające się kroki sojuszników.

Gdy doszedł do siebie rozpoczął czołganie w kierunku w którym uciekli, cały czas dookoła słysząc wrogów, po kilkunastu metrach ufny w ciemność i deszcz podniósł się z ziemi. Po kilku krokach jednak znowu po swej lewej usłyszał "Sznaps?". Bez namysłu oddał strzał w tamtym kierunku i padł na ziemię. Z drugiej strony odpowiedziano ogniem, również pistoletowym. Kapitan ostrzeliwał się z niewidocznym przeciwnikiem aż nagle usłyszał u niego stuk iglicy w pustej komorze, uradowany chciał zerwać się i wdziać wyłaniającą się z ściany lasu postać wroga odesłać go ze świata żywych nacisnął spust. Jednak i on usłyszał suchy trzask, zrozpaczony zdążył jednak wyciągnąć nóż.  Gdy dopadł go niemiecki żołnierz z którym tyle się pojedynkował otrzymał cios bagnetem w udo, który rozpruł mu tętnicę. Wykrwawiając się  jednak czuł ulgę po deszcz i krew sprawiły że trzymane w kieszeni dokumenty całkowicie uległy zniszczeniu a wrogi Niemiec odchodzi z nim, gdyż zdążył mi jeszcze kapitan wrazić swój nóż między żebra. I tak oto skonał gdzieś na Wyspie Ośmiornicy Kapitan Allana Quatermain Jr.

 

No trochę przydługie wyszło :D Dziękuję jeszcze raz ogranizatorom za grę, warto było tyle się tłuc na nią :) Dodatkowe podziękowanie dla Marka, bo odstawiliśmy coś co można nazwać "epicką śmiercią " :D

Link to post
Share on other sites

- Sir, można? - W drzwiach stanął szczupły podoficer. 
- Oczywiście, proszę wejść. 
- Dziękuję. Proszę spojrzeć na to. - adiutant podał dwie kartki zapełnione odręcznym pismem. 
- Dziękuje, Harry. Chwilę to potrwa, spocznij.

Dringend. Liefern Sie in Ihre eigenen Hände Leitender Feldpolizei-Direktor beim Oberbefehlshaber Südost Roman Loos. 

22. Juni 1942. Zusammenfassung des polizeilichen Verhörs von Ivo Grabić und Mirko Brozović 

Przybyli na wyspę o godzinie 13. W pierwszej kolejności na ląd zeszli wojskowi. Chorwaci zostali na łodzi by usunąć wyciek oleju. Po usunięciu usterki, zaczęli znosić ekwipunek obozowy. Gdy ukończyli rozstawiane, z pokładu jako ostatni zszedł profesor z asystentką. 
- Ubrany cały na biało, od razu widać, że miastowy. Bardzo się interesował starymi rzeczami, zszedł tak późno na ląd, bo oglądał szczęśliwą figurkę którą znalazł przy kole sterowym. [Brozović]

- Niemcy wyglądali na bogatych. Uczony, oficyjery, do tego kilku adiutantów. Pracowaliśmy jak się dało najlepiej, Niemcy to hojne pany, za to szybko się uwijaliśmy. Po rozbiciu obozu zaczęliśmy łowić, żeby przygotować coś na wieczorną kolację. Połów jednak okazał się porażką tak jakby na tych wodach ciążyła jakaś klątwa. W między czasie przygotowaliśmy oświetlenie, ognisko, zapas opalu, zejście na brzeg morza, ustawiliśmy meble obozowe pod daszkiem. Na stoliku znaleźliśmy mapę wyspy [ Grabić przekazał mapę].

Niemieccy goście wraz z Włochem wyszli na spacer około godziny 14. Wcześniej wspominali coś o śpiewającym drzewie. Chorwaci w tym czasie łowili i zajmowali się obozem do godziny 17, wówczas wrócił niemiecki oficer. Pół godziny później powróciła reszta wycieczki. Mieli być podeskcytowani. Rozmawiali o spotkaniu na wyspie kogoś uzbrojonego, miały paść strzały. Chorwaci nie do końca są pewni o kim była mowa, znajomość języka średnia. Uważają, że na wyspie jest żywy szalony starzec lub jego duch, który mieszka tam od dziesięcioleci. Nie mogąc nic złowić, postanowili poszukać lepszego miejsca. Ruszyli brzegiem, obawiając się wejścia w głąb wyspy ze względu na wspomnianego człowieka. W momencie wymarszu spotkali Włoskiego oficera.

- Spotkaliśmy go jak już wychodziliśmy z obozu. Był zmęczony i przemoczony. Na nasze pytanie o to czy spotkał coś ciekawego, odpowiedział, że na wyspie są duże ptaki. Powiedział też, że jest zmęczony i musi już iść. Zdziwiło nas to, bo wcześniej wczasowicze wspominali o człowieku z bronią, a włoski oficer nic na ten temat nie wiedział albo nie chciał powiedzieć. [Brozović nie pamięta dokładnie jego nazwiska Resio lub Resiro].

Chorwaci wspominają o tym, że usłyszeli kilka docinek, jakoby mieli być szpiegami. Szli krawędzią wyspy. Na nadbrzeżnych potężnych głazach zauważyli wyżłobione znaki, litery, cyfry. Pierwszy zestaw znaków składał się ze strzałki skierowanej w górę i cyfry, a na drugim strzałka i litery NE. [obaj to potwierdzają] 

Okrążyli wyspę bez spotkania kogokolwiek. Znaleźli miejsce do ukrytego cumowania kutra i miejsce pod składowisko beczek [prawdopodobnie kłamią, Brozović mówi o składzie butelek, a Grabić o beczkach. Uważam, że zamierzali założyć tam bimbrownie].
Wracając do obozu około godziny 20 spotkali wczasowiczów, którzy wyszli z niego. Nie obyło się bez kilku uwag na temat lojalności.

- Staraliśmy się uśmiechać i zapewnialiśmy, że wszystko jest w porządku, ale widocznie nam nie wierzyli. Uważali, że kontaktowaliśmy się z kimś na wyspie, mówili coś o Aliantach. Gdy wróciliśmy do obozu był w nim jeden żołnierz, który miał problemy ze stopami. [Brozović]. 

Chorwaci zajęli się pracami obozowymi, a potem poszli na odpoczynek. Wczasowicze wrócili i nie zdając sobie sprawy z bliskiej obecności Chorwatów głośno rozmawiali o kryształowej czaszce, śpiewającym drzewie, które ma o północy przekazać wiadomość i oddziale Aliantów. Wątpili też w lojalność Chorwatów. 

- Wrócili koło 22, nieśli tego profesora ubranego na biało, mimo że morfinista to szkoda chłopa, nie żył. [Grabić twierdzi, że profesor ciągle przyjmował zastrzyki od asystentki]. 

- Niemcy nie zauważyli nas, gdy przyszli koło 22, z tego co zrozumiałem jeden z nich zapytał się “Gdzie Chorvaci?” Drugi odpowiedział “Poszli nas zdradzać”. Nie wiem co było gorsze, to, że wojskowi uważali nas za zdrajców, czy to, że po wyspie chodzą jacyś inni uzbrojeni ludzie. Wy Niemcy nie patyczkujecie się ze zdrajcami. [Brozović, a Grabić potwierdza jego słowa]

- Proponowałem pomoc w uwolnieniu asystentki profesora, w końcu kobiecie zawsze trzeba pomóc. Ale za darmo to też głupota się narażać. [Grabić]

- Wszystko było utrzymywane w tajemnicy, ale teraz zapytali się nas o pomoc. Tylko ja z Ivo to nie żołnierze. Była noc i co trochę padało, nic nie widać. Na tej wyspie jest od cholery żmij. Kilka zastrzeliliśmy dzisiaj, a oni chcieli, żeby iść z nimi […]. Znaczy w sumie to już sami nie wiedzieliśmy, niby chcieli, żeby iść, bo zapytali się nas, ale z drugiej strony nic nie zaoferowali, ani nie nalegali. Pokazali wcześniej cel na mapie, to śpiewające drzewo. Mieliśmy być do obsługi wycieczki, a nie walki. Zostaliśmy w końcu w obozie. [Brozović]. 

Chorwaci czuwali i zabezpieczali ognisko, ale nad wyspą przeszedł huragan. Obfity deszcz i wiatr spowodował, że weszli do namiotów. Niepewni co do zamierzeń wczasowiczów, czuwali na zmianę z bronią w ręku. Około godziny 1 deszcz i wiatr zelżały i pojawili się obozowicze. Słychać było uderzenia siekiery. Coś wrzucono do morza. O godzinie 7 wyszli z namiotu. Wczasowicze byli zmęczeni deszczem i wyraźnie niezadowoleni z efektów wyprawy. 

- Najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że około 9 godziny do wyspy przypłynął niewielki wojskowy okręt. Na burcie miał napis Maria albo Marita. Większość wczasowiczów wpakowała się na niego i odpłynęła. Kuzyn Zoran przypłynął około 11, zwinęliśmy obóz, sprzątnęliśmy śmieci i odpłynęliśmy z jednym żołnierzem, którzy po przybiciu do portu i tak nie miał dla nas pieniędzy. Kto zamawia sobie wojskową łódź, na powrót z wakacji? Tym bardziej jeśli ma zapewniony transport? Jestem przekonany, że gdyby znaleźli to czego szukają to nie zostawili by nas żywych. [Grabić] 

Brozović i Grabić to bimbrownicy. Na kutrze znaleźliśmy 400 półlitrowych butelek spirytusu. Jednak ich historia jest potwierdzona z dwóch innych źródeł.” 

- Co to ma być? - Charles Cholmondeley wpatrywał się przez chwilę w podstawione mu dwie kartki papieru. - Trzy rzeczy. Po pierwsze, zawsze, ale to zawsze tłumaczcie całość, mam alergie na niemiecki. Po drugie, co obchodzą nas bimbrownicy z Chorwacji? Po trzecie skąd to macie?
- Sir, już odpowiadam. Dokument z przesłuchania jest z Salonik. Zdjęcia wykonał ruch oporu tuż przed jego odesłaniem do Rzeszy. Mimo sporządzenia dla Loosa, on jedynie
przejrzał go, przybił pieczątkę i opatrzył zapiskiem potwierdzającym wiarygodność. Kazał go odesłać prosto do Inland Sicherheitsdienst Sekcja F.
- Nie mają sekcji F – Charles wszedł w zdanie adiutanta. - Ausland. Z tego co wiemy Inlad nie ma takiej sekcji. Z resztą to byłoby nielogiczne. Mów dalej.

- Zgadza się, ale ostatnio dostajemy coraz więcej dokumentów opatrzonych takim nadaniem. - Harry Walker był wyraźnie zadowolony z siebie. - I co najważniejsze, tematyka dokumentów jest jednorodna. Jest ich niedużo, ale wszystkie traktują o rzeczach legendarnych, niemalże fikcyjnych.
- Zapewne fikcyjnych, czy pan marnuje mój czas? - oficer wyraźnie zdawał się niecierpliwić.
 
- Sir, to naprawdę jest ważne. Dopóki Schliemann nie odkrył Troi, także była uważana za fikcje literacką.  
     Cholmondeley uciszył adiutanta gestem. Pochylił się nad kartką, przez chwilę przebiegał wzrokiem po literach. Splótłszy palce, zrobił młynek kciukami. W końcu się odezwał. 
- Wiem o co panu chodzi. To przez te pana cywilne studia antropologiczne. One panu tylko szkodzą. Teraz priorytetem jednak jest Sycylia. Dla mnie, to są szczątkowe informacje na abstrakcyjny, irracjonalny temat. 
- Też bym tak powiedział, jednak sprawdziliśmy nazwisko Resio. To włoski oficer wywiadu, bardzo wpływowy i zaangażowany w sprawę zwycięstwa Italii. W tym samym tygodniu, w którym miała miejsce wycieczka, odbył się pogrzeb wpływowego archeologa. Czytałem jego prace dotyczące tak zwanych przedmiotów mocy, będąc na studiach. Ponadto, jak zauważyli sami rybacy, czy też bimbrownicy, jeśli była to zwykła wycieczka, dlaczego do powrotu z wyspy wykorzystali okręt włoskiej marynarki? 
- Harry, masz przed sobą przyszłość w wywiadzie. Teraz priorytetem jest Sycylia. Po skończeniu przygotowań, będziesz mógł zaangażować się w tę sprawę. Tymczasem, obserwuj sprawę z dystansem i gromadź informacje. 
- Ale jeśli mógłbym... - Cholomondeley, nie czekając, aż Walker skończy mówić, podniósł kartki i przerwał wypowiedź adiutanta. 
- Mógłbyś je stąd zabrać Harry, oto one.  
- Tak, Sir. Dziękuje Sir. - Młody adiutant zasalutował i zamknął za sobą drzwi. 
- Ech, pamiętam jak byłem młody. Nigdy nie byłem taki jak on. Skąd oni teraz biorą tych ludzi, marzycieli. - Burknął pod nosem Charles.

 

Podziękowania dla organizatorów, za włożony wysiłek od ZHIS-u ;)

Edited by Lee
Link to post
Share on other sites
  • 4 weeks later...

Wish poprosił o wspomnienia osoby, która spędziła na Wyspie Ośmiornicy najwięcej czasu (prócz tajemniczego osobnika w kapeluszu i z karabinem). Zatem, by zanęcić tych, któzy moze kiedyś zdecydowaliby się na taką formę zabawy - przeżyjmy to jeszcze raz...

 

Hotel Phoenicia, Floriana - Malta, 21 lipca 1942 r.

- Więc naprawdę przeżyłeś zatopienie swojego okrętu?
- Naprawdę.
- I sam spędziłeś 3 dni na bezludnej wyspie?
- No może, nie do końca bezludnej...
Porucznik James Ferral podniósł do ust kieliszek brandy. Ze wszystkich hoteli na Malcie to właśnie w Phoenicii mieli najlepszą, podobno niektóre beczki pochodziły jeszcze z czasów okupacji wyspy przez Napoleona. Lubił tu przychodzić, nie tylko dla doskonałych trunków. Wytworne wnętrza i elegancki bar przypominały mu hotele Londynu, zaś działająca pomimo bombardowań klimatyzacja pozwalała choć na chwilę zapomnieć o piekielnym upale jaki pochłaniał wyspę. No i do Phoenicii na drinka przychodziły dziewczyny z Królewskiej Morskiej Służby Kobiet, zwane Wrenkami. Ferral spojrzał na swoją towarzyszkę ubraną w biały mundur. Miała ciemnobrązowe włosy upięte nad szyją i wpatrywała się w niego nieco przymrużonymi oczami. Na jej uszminkowanych na czerwono ustach błąkał się figlarny uśmieszek, który co chwila maskowała upijając nieco ginu z tonikiem. Przedstawiła się jako druga oficer Emma Detrain
- Krzyż Wybitnej Służby... Nieźle - powiedziała dziewczyna i położyła dłoń na piersi Ferrala, dotykając palcami granatowo-biało-granatowej baretki. - Za co?
Ferral pochylił się w stronę Wrenki i wyszeptał - Za wybitną służbę dla Króla i Ojczyzny. I chyba za to, że jako jeden z niewielu wróciłem z tej przeklętej wyspy żywy - dziewczyna spojrzała na porucznika robiąc wielkie oczy.
- Chętnie posłucham...
- Ale wiesz… To wszystko ściśle tajne - powiedział Ferral. Emma położyła sobie palec na ustach.
- Tak jest. Ćśśś…
- Wieźliśmy na Vis komandosów i zaopatrzenie dla partyzantów Tity. Broń, amunicję, złoto i pieniądze. Niestety po drodze wypatrzyli nas Włosi i nas dopadli…
- Niszczyciel?
- Samolot. Jakiś hydroplan, FIAT albo CANT. Bomba trafiła w torpedę na pokładzie i okręt rozleciał się w drzazgi. Wiesz, kiedy widziałem jak ta bomba na nas spada, miałem wrażenie, że oglądam film w zwolnionym tempie… Przeżyłem tylko ja - dziewczyna słuchająca Ferrala cicho westchnęła. Ocknąłem się na plaży na jakiejś wyspie. Kiedy doszedłem do siebie poszukałem czegokolwiek co mogłoby się przydać. Okazało się, że prądy zepchnęły na wyspę sporo części z wraku, jakieś skrzynki, nawet tratwę z radiostacją. Działającą.
- I co zrobiłeś?
- Wywołałem Maltę, powiadomiłem ich o swojej sytuacji i podałem przypuszczalną pozycję wyspy. Powiedzieli, że za trzy dni odbierze mnie inny kuter. Musiałem więc się jakoś urządzić. Na szczęście w walizce Collinsona znalazłem ciuchy na zmianę, a w skrzynce trochę konserw, wody, piwa i - rzecz najważniejszą…
- Latarkę? Zapałki? Wrenka weszła Ferralowi w słowo.
- Nie, głuptasie – roześmiał się Ferral – bańkę rumu. Dziewczyna uśmiechnęła się i zarumieniła.
- No tak, podstawa wyposażenia każdej mesy – dodała z ironią, której Ferral jednak nie zauważył. Przysunął się bliżej i położył dłoń na jej kolanie Emmy, która nie zaprotestowała. Przeciwnie, porucznik odniósł wrażenie, że spojrzenie jego towarzyszki mówi, że jego zuchwalstwo jej się podoba.
- Zacząłem badać wyspę… Zapuszczając się… w jej coraz bardziej niedostępne rejony… Mówiąc to delikatnie przesunął dłonią po jedwabiście gładkim udzie dziewczyny, wsuwając ją pod spódnicę jej białego munduru. Wrenka zamknęła oczy i zagryzła usta, porucznik zaś mówił dalej. - Wiesz, penetrując wyspę miałem nieodparte wrażenie, że ktoś mnie bacznie obserwuje…
- Mhm…
- Dało się wyczuć czyjąś obecność. Czasem trzasnęła gałąź, ale któregoś wieczora widziałem dziwne ognie. Kiedy ruszyłem sprawdzić co to – zniknęły, choć w miejscu w którym je widziałem zauważyłem wygniecioną trawę. Ale prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść. Wczesnym rankiem, w sobotę, zamiast brytyjskiego okrętu dostrzegłem inną jednostkę. Był to kuter rybacki. Szybko się ukryłem, bo mogli to być Niemcy, Włosi albo Chorwaci. Okazało się, że byli wszyscy…
- Jak to?
- Dwóch chłopów, chyba miejscowych rybaków zaczęło rozstawiać stoły, dwóch Szkopów zaś, coś kształt namiotu. Jakiś Makaroniarz wyjął ze skrzynki gąsior wina i nalał do kubków podając go kobiecie i mężczyźnie w kapeluszach. Wyglądało na to, że zamierzają sobie urządzić na mojej wyspie cholerny piknik! Oops, wybacz słownictwo – Ferral uśmiechnął się błazeńsko i pociągnął kolejny łyk brandy. Czuł, że alkohol zaczyna na niego działać i taki sam rezultat widział też w spojrzeniu Emmy. - Niepokój wzbudził we mnie jedynie oficer Kriegsmarine, który wyszedł z zarośli. Facet miał w ręku mapę i zaczął coś pokazywać innemu Szkopowi, chyba też oficerowi oraz Włochom. Usiedli niedaleko mnie i zaczęli rozmawiać na temat jakiegoś tajemniczego kryształu, śpiewającego drzewa i zegara. Po chwili ordynansi poprosili ich na śniadanie i odchodząc zgubili jakieś dokumenty. Kiedy zniknęli w krzakach zabrałem papiery i ruszyłem w stronę obozu… I wtedy się zaczęło.
- Co!? Strzelanina? 
- Nie… Deszcz. Zaczęło lać…  A co gorsza do wyspy dotarła moja misja ratunkowa.
- Dlaczego co gorsza? - zapytała zaskoczona Emma.
- Bo okazało się, że ich kuter też został zbombardowany, tym razem przez Niemców. Mieli mnie ewakuować, a tymczasem sami stali się rozbitkami… Biedne chłopaki – byli w szoku kiedy ich spotkałem. Znowu wywołałem więc Maltę i powiedziałem co się stało. Obiecali, że nad ranem zabierze nas okręt podwodny wracający do bazy…
- I co działo się potem? Opowiadaj! - dziewczyna szeroko się uśmiechnęła i klasnęła porucznika w odkryte kolano. - Chcę wszystko wiedzieć! -zaskoczony Ferral zakręcił kieliszkiem i jednym haustem wypił resztkę brandy. Barman natychmiast podał mu kolejny – pełen.
- Podałem chłopakom trochę rumu i zacząłem z nimi rozmawiać. Trzech komandosów i trzech Amerykanów. Ale najlepsze było, ze dowodził nimi Alan Quatermain.
- Co!? - towarzyszka Ferrala powiedziała to na tyle głośno, że przyciągnęła gniewne spojrzenia siedzących w barze oficerów RAF-u i ich koleżanek z WAAF. - Ten podróżnik? Chyba żartujesz, czytałam o nim w dzieciństwie. To niemożliwe! - Ferral wyraźnie widział, że gin na dobre już rozluźnił Wrenkę.
- No nie on sam, a jego syn. Też archeolog  – gorączkowo tłumaczył oficer. - Koło 16 doszli do siebie i wtedy nakreśliłem im sytuację w jakiej się znaleźliśmy. Powiedziałem o Szkopach i Makaroniarzach, o podsłuchanej rozmowie i pokazałem papiery, które znalazłem. Wiesz, to zabawne, ale ta przeklęta wyspa miała kształt ośmiornicy… - Dziewczyna słysząc to wybuchła perlistym śmiechem. Barman czujnie zerknął na porucznika, ale ten tylko niemal niezauważalnie skinął głową i przed nosem Emmy pojawiła się kolejna szklanka ginu z tonikiem. - Byłem ciekaw czego tak naprawdę szukają nasi nieproszeni goście, więc zaproponowałem kapitanowi Quatermainowi byśmy spróbowali ich ubiec. W papierach, które znalazłem była mapa i jakieś dokumenty, więc dałem je Quatermainowi, który zaczął je rozszyfrowywać, a reszta zabrała się za fortyfikowanie obozu. Zaznaczyliśmy na mapie miejsca, które mogły nas zainteresować, korzystając z cyrkla, ekierki i kątomierza wykreśliliśmy kursy i zaczęliśmy planować akcję. W tym czasie nieopodal naszego obozowiska usłyszeliśmy jakieś głosy – ktoś rozmawiał, chyba po włosku. Wysłaliśmy dwa patrole by sprawdziły co to było, ale wróciły nie stwierdziwszy niczego podejrzanego. Kapitan zdecydował, że zamiast spędzić godz. 17 na herbacie Amerykanie: sierżant Wish i szeregowy Miapow zostaną pilnować obozu, zaś Brytyjczycy i amerykański lekarz - kapitan Pierce udadzą się na poszukiwanie tajemniczej rozłożystej sosny, o której wspominały dokumenty. Okazało się, że wokół drzewa było dużo śladów zostawionych przez ludzi. Nie spodobało mi się to, bo jak już mówiłem – miałem wrażenie, że oprócz nas na wyspie jest ktoś jeszcze. Pan Bullet zaproponował by spróbować pójść tropem znalezionych śladów, kierując się w stronę kolejnych drzew, o których wspominał manuskrypt – wierzby i jałowca. Quatermain, który prócz archeologicznych pasji wyspecjalizował się też w dendrologii szybko je odnalazł. Dokumenty wspominały o ukrytej ścieżce prowadzącej  od wierzby i jałowca w głąb puszczy, na polanę, zaczęliśmy więc szukać tej drogi. Wkrótce udało nam się ją odnaleźć i dotrzeć na miejsce w którym jak mówił manuskrypt mieliśmy uważnie patrzeć pod nogi.
- I znaleźliście coś? - zapytała Emma.
- Nie, po raz kolejny ktoś nas ubiegł. Ale potwierdziły się moje przypuszczenia, że ktoś nas śledzi. I nie był to ani Niemiec ani Włoch… - porucznik zawiesił głos. Jego towarzyszka zmarszczyła brwi i nieco przekrzywiła głowę.
- To kto?
- Nie mam pojęcia. Może jakiś Chorwat… - Ferral spojrzał na odsłoniętą, kształtną szyję dziewczyny. Wyglądał… dziwnie. Starszy facet… W kapeluszu. Nie potrafię opisać jego ubrania… Miał karabin. - Emma zrobiła zdziwioną minę, ale porucznik ciągnął dalej. - Wiesz, my mieliśmy tylko to co każdy miał na sobie kiedy wpadł do wody. Pistolet, rewolwer, kordelas. A ten gość miał karabin… Quatermain też go widział i stwierdził, że to myśliwska strzelba. Ruszyliśmy jego śladem, ale znikł nam z oczu. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu… Jednak po jakimś czasie znaleźliśmy jego obozowisko – powiedział lodowatym tonem porucznik. Oczy dziewczyny zrobiły się jeszcze większe. - Znaleźliśmy jego namiot – powtórzył oficer. W zaroślach, dobrze zamaskowany. Quatermain nawet wszedł do środka i chyba coś znalazł…
- Ludzkie szczątki? - dziewczyna znów powiedziała to nieco za głośno, przyciągając wzrok obecnych w barze ludzi .
- Nie wiem… Nie chciał powiedzieć… Powiedział, żebyśmy się stamtąd wynosili, więc szybko wróciliśmy do obozu. Tam pokrzepiliśmy się nieco i zastanowiliśmy co dalej. Kapitan z lekarzem postanowili zostać w obozie i spróbować wyciągnąć coś więcej z manuskryptu, pozostali zaś mieli spróbować zlokalizować obozowisko Włochów i Niemców. Amerykanie są narwani – dlatego ustaliliśmy, że mają strzelać tylko w obronie własnej, a ich głównym celem jest przewerbowanie Chorwatów na naszą stronę. Dałem im trochę gotówki na zachętę…
- Skąd miałeś pieniądze na bezludnej wyspie? - zapytała Wrenka.
- Mówiłem ci –wieźliśmy zaopatrzenie dla partyzantów Broz-Tity. Złoto poszło na dno, ale dolary uratowałem. Dałem kilka banknotów Jankesom i powiedziałem, żeby spróbowali przekupić Chorwatów i powiedzieli im, że jeżeli będą z nami współpracować to dostaną więcej. Kiedy doszliśmy pod tajemniczą sosnę rozdzieliliśmy się. Pan Bullet, pan Mareq i ja mieliśmy iść wzdłuż południowego brzegu, zaś sierżant Wish i szeregowy Miapow – północnego. Minęliśmy pozostałe drzewa o których czytaliśmy w manuskrypcie i weszliśmy w głąb lasu. I wtedy na dobre się przestraszyłem.
- Co się stało?
- Zniknął namiot tego gościa z karabinem.
- Żartujesz…
- Mówię serio – zarzekł się Ferral. Dokładnie pamiętałem miejsce, gdzie go znaleźliśmy z Quatermainem, a teraz go nie było. Nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że znowu jesteśmy obserwowani. Nie chcąc tracić czasu ruszyliśmy dalej. Kilka chwil później usłyszeliśmy jakiś głosy. Na bagnach. Na bezludnej wyspie – porucznik zawiesił głos i spojrzał na swoją towarzyszkę. Jego słowa chyba wywarły pożądany efekt, bo Wrenka wpatrywała się w niego z ciekawością. - Pan Bullet zaoferował się, że to sprawdzi. Wrócił kilka chwil później, niczego jednak nie znalazł. Ruszyliśmy więc dalej, kierując się w stronę miejsca, gdzie na szkicu mapy narysowane było drzewo z ustami.
- Śpiewające drzewo? - zapytała dziewczyna.
- Czyli jednak mnie słuchasz – odpowiedział wymijająco oficer.
- Tak, bo to baaaardzo interesujące… Mówiąc to Emma delikatnie potarła stopą nogę porucznika. Zaskoczony Ferral zgubił wątek. Po chwili jednak znów mówił.
- Tak, śpiewające drzewo. Też tak myśleliśmy. Chcieliśmy je znaleźć jeszcze za dnia. Dotarliśmy na polanę, niedaleko której, jeśli wierzyć szkicowi, miało się znajdować to śpiewające drzewo. I wtedy między krzakami mignęły nam dwie postacie.
- Niemcy?
- Nie. Kiedy już otrząsnęliśmy się z zaskoczenia, okazało się, że to ten Jankes z Alabamy i jego kolega. Dotarli na miejsce krótko przed nami, po koszmarnej przeprawie mocno zarośniętym północnym brzegiem wyspy. Niestety po drodze nie spotkali Chorwatów. Zdecydowaliśmy się więc wrócić do obozu i wtedy zobaczyliśmy coś w lesie.
- Niemców?
- Tak - słysząc to, dziewczyna podskoczyła na krześle i klasnęła w dłonie. Porucznika zdziwił ten niespodziewany entuzjazm na wieść o spotkaniu nieprzyjaciela. - Między drzewami mignęła nam biała czapka oficera Kriegsmarine. Wyglądało na to, że to ten sam facet, którego spotkałem rano, kiedy pokazywał coś reszcie nieproszonych gości. Tym razem był sam i rozglądał się po drzewach. Chyba szukał tego co my. Sierżant Wish rzucił się na ziemię a my poszliśmy za jego przykładem. Nie mogliśmy pozwolić Szkopowi podnieść alarmu. Czekaliśmy więc aż podejdzie bliżej… Ale chyba nas zauważył, bo przystanął i zaczął powoli iść w naszą stronę. Zaraz potem zrobił zwrot i zaczął szybkim krokiem oddalać się.
- I co zrobiliście?
- Szepnąłem do szeregowca Miapowa by zdjął tego Szkopa, ale mnie nie usłyszał. Zerwaliśmy się więc i w pięciu ruszyliśmy za nim, strzelając w biegu. Niestety, facet dopadł zarośli i nam uciekł.
- Nie próbowaliście go gonić? - dopytywała dziewczyna.
- Wiesz, jeżeli wleźlibyśmy w te krzaki, a gość by się w nich zaczaił, pozdejmowałby nas jednego po drugim. Daliśmy więc za wygraną. Wiedzieliśmy już, że Niemcy i Włosi wiedzą o naszej obecności na wyspie. Przez chwilę rozważaliśmy co dalej. Na mapie, na południowym brzegu zaznaczone były jakieś punkty, z których wytyczone były linie przecinające wyspę. Uznaliśmy, że Amerykanie wrócą do obozu południowym brzegiem i sprawdzą po drodze co to jest, my zaś pójdziemy północną drogą. Rozdzieliliśmy się i niebawem dotarliśmy do skrzyżowania nieopodal wierzby i jałowca. Tam dostrzegliśmy dwie osoby - mężczyznę i kobietę. W oddali majaczyły także dwie inne postacie, które wzięliśmy za wojskowych. Z panem Marqiem i Bulletem ukryliśmy się zaroślach po obu stronach skrzyżowania. Cywile podeszli bliżej i chyba nas dostrzegli, bo się zatrzymali. Mówili zbyt cicho by ich usłyszeć, ale byli na tyle blisko, że ich rozpoznałem. To byli Włosi, których widziałem rano kiedy schodzili z kutra na brzeg. Wyjąłem więc kordelas i krzyknąłem do nich swoją mieszaniną francuskiego i włoskiego by się ruszali.
- Znasz francuski? – zapytała z szelmowskim uśmiechem Emma. Ferral znów zgubił wątek, co rozbawiło Wrenkę, która parsknęła przytłumionym śmiechem. Rozdrażniło to oficera.
- Tak, znam! Wcale nieźle!
- Człowiek wielu talentów… Mów dalej – dziewczyna przekrzywiając lekko głowę spojrzała zachęcająco na porucznika.
- Francuski… Tak. Tak więc, kazałem Włochom podnieść ręce do góry. Mówili coś do mnie, ale zrozumiałem tylko „civilisti” i „Santa Maria”. Zapytałem jak się nazywają. Starszy facet z brodą przedstawił się jako „professore Rioletto”, zaś kobieta „dottorante Francesca da Silva”. Kazałem panu Bulletowi przeszukać oboje, ale powiedział, że nie powinniśmy tego robić na środku skrzyżowania. Przyznałem mu rację i poprowadziliśmy naszych jeńców w stronę drzew. Tam zacząłem ich na zmianę przesłuchiwać, mieszając francuski z angielskim, ale nie chcieli puścić pary z gęby. Nagle profesor upadł na kolana i zaczął ciężko oddychać. Panna Francesca powiedziała, że musimy ich wypuścić, że muszą natychmiast wracać, bo profesor ma cukrzycę i musi dostać zastrzyk. Zablefowałem, ze mamy insulinę w obozie, ale nie chciała dać wiary. I w tym momencie Rioletto ciężko westchnął i wyciągnął z kieszeni pistolet. Wycelował we mnie i nacisnął spust – słysząc to towarzyszka porucznika zagryzła usta.
- Ale jak? Przecież…
- Miał starą parabelkę, pistolet mu się zaciął – wyjaśnił Ferral. - Rzuciłem się na profesora, wykręciłem mu rękę i przewróciliśmy się na ziemię. Odturlałem się nieco i dobyłem pałasza. Ciąłem faceta, dziewczyna wrzasnęła, bluznęła krew. Było po wszystkim. Sekundę później dobiegł do nas Bullet i Mareq, którzy wskazali, że zbliża się eskorta Włochów i powinniśmy zwiewać. Daliśmy więc nura w krzaki, które niemiłosiernie pokaleczyły mi nogi – wiesz jeżyny, osty, pokrzywy. Pannę da Silva chcieliśmy dokładniej przesłuchać w bezpieczniejszych warunkach, tym bardziej, że szybko zmierzchało. Pan Bullet prowadził nas szybkim tempem w stronę południowego brzegu, gdzie dostrzegł dwóch ludzi. Zdawało się nam, że to sierżant Wish i pan Miapow, którzy mieli sprawdzić tą drogę, lecz w międzyczasie zrobiło się już ciemno i nie mogliśmy ich rozpoznać. Nie chcieliśmy ryzykować, więc Bullet poszedł przodem, ja za nim a pan Mareq pilnował Włoszki. Na brzegu coś jednak musiało zaniepokoić Bulleta, który przystanął i wezwał kogoś do poddania się.
- Kto to był? - zapytała Emma.
- Nie wiem, chyba Niemcy, bo w odpowiedzi zaczęły wokół nas świstać kule. Straciłem z oczu pana Bulleta. Strzeliłem parę razy, bardziej na wyczucie niż celując i krzyknąłem do Marqa by uciekał z Francescą. Biegliśmy od krzaka do krzaka, od drzewa do drzewa, niespecjalnie przejmując się hałasem. Dopiero po kilkuset metrach przystanęliśmy by się uspokoić i pomyśleć co dalej. Ruszyliśmy – już po cichu w stronę zagajnika nieopodal naszego obozu. Poruszaliśmy się maksymalnie cicho, bo tym razem spodziewaliśmy się zasadzki, choć z drugiej strony dopingował nas już ogień jaki palił się w naszym obozie. Wyszliśmy z lasku, szybko przekroczyliśmy pole i w końcu dotarliśmy do obozu, gdzie zastaliśmy Pierce’a i Quatermaina. Kapitan, kiedy dowiedział się, że przyprowadziliśmy towarzyszkę profesora od razu spróbował ją przesłuchać. Zmarznięta i przestraszona dziewczyna nie chciała mówić, ale nie odmówiła kubka rumu. Dostała też coś do jedzenia. Widząc, że jednak ma do czynienia z dżentelemenami – porucznikowi zaczynał się plątać język – otworzyła się nieco. Okazało się, że jest doktorantką śp. profesora Rioletto – znanego archeologa. Quatermain, który mówił nieco po włosku szybko nawiązał z nią nić porozumienia, w czym pomogły kolejne porcje rumu. Da Silva powiedziała, że przybyli na wyspę w poszukiwaniu Kryształu Szczęścia, ilu jest Niemców, co znaleźli na polanie, którą przeszukaliśmy, niestety już po nich. Powiedziała też, że według odszyfrowanych zapisków o północy Śpiewające Drzewo wskaże kierunek, gdzie szukać skarbu i że dziwi się, że wie więcej od nas. Rozdrażniony tym Quatermain postanowił szybko sprawdzić południowy brzeg wyspy, w punktach od których wytyczyliśmy linie, lecz ich nie sprawdziliśmy. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, zniknął w ciemnościach. W międzyczasie wrócił sierżant Wish i szeregowy Miapow. Po jakimś czasie dowlókł się również pan Bullet – był ranny po potyczce na południowym brzegu. Zakomunikowałem pannie da Silva, że jako cywil nie jest jeńcem, lecz gościem rządu Jego Królewskiej Mości i że ewakuujemy ją nad ranem z nami. Zaprotestowała. Powiedziała, że czas ucieka, że jeżeli chcemy zdobyć kryształ przed Niemcami to nie możemy siedzieć w obozie, tylko musimy ruszać i to szybko. Spojrzeliśmy po sobie i przyznaliśmy jej rację.
- I co zrobiliście? – Wrenka nie spuszczała z Ferrala wzroku. Porucznik miał wrażenie, że jego opowieść wciągnęła dziewczynę bez reszty. Nawet lód w jej drinku zdążył już całkiem stopnieć.
- Przegrupowaliśmy się i zdecydowaliśmy, że do ochrony obozu zostawimy jednego człowieka. Zgłosił się sierżant Wish. Cała reszta wyszła i skierowaliśmy się pod rozłożystą sosnę. W międzyczasie niebo całkowicie przesłoniły bardzo gęste chmury i zaczęło padać. To nie był zwykły deszcz, czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Powiedziałem Quatermainowi, że to jednak nasza szansa, bo w szumie deszczu Niemcy i Chorwaci nie usłyszą jak się zbliżamy. Posuwaliśmy się gęsiego, niemal nie widząc dokąd idziemy. Kiedy doszliśmy do lasu zupełnie straciliśmy orientację – nic nie było widać, zupełnie jakbyśmy zatopili się w atramencie. Kapitan Pierce błysnął latarką i dostrzegliśmy przerwę w zaroślach, przez którą wyszliśmy na północny brzeg wyspy. Okazało się, że w ciemnościach zgubiliśmy drogę i musieliśmy zawrócić. Znów zniknęliśmy w ciemnościach, z rzadka przerywanych błyskami latarki Pierce’a.
- Nie baliście się, że Niemcy was zobaczą?
- Wiedzieliśmy, że pakujemy się w zasadzkę, ale nie mieliśmy wyboru. Przez szum deszczu co chwilę przebijało się tłumione przekleństwo kogoś z oddziału, kto się potknął.Niebawem dotarliśmy jednak do skrzyżowania, gdzie pojmaliśmy Włochów i już wiedzieliśmy, że dobrze idziemy. Od smoliście czarnej ściany lasu odcinały się ledwie widoczne dwie, bladoszare wstęgi piaszczystej ścieżki. Nieco nam to ułatwiło drogę, ale i tak wszyscy byliśmy już przemoczeni do suchej nitki, zmarznięci, co chwila ktoś się przewracał potknąwszy o wystający korzeń. Zupełnie jakby cała natura wyspy sprzysięgła się przeciwko nam. 
- A co z tym facetem, którego obozowisko znaleźliście? – pytanie Emmy zaskoczyło Ferrala.
- Wiesz, zupełnie o nim zapomnieliśmy. Chyba przez adrenalinę. A może przez to, że skoro nam pogoda tak dała się we znaki, to pewnie jemu też. Choć kto wie… A może był jak Prospero i to on sprowadził tą burzę? – porucznik odwrócił głowę by pociągnąć łyk brandy i poczuł ostre klaśnięcie w kolano.
- Mów dalej! Znaleźliście to Śpiewające Drzewo? – dopytywała niecierpliwie Wrenka.
- Wkrótce dotarliśmy na polanę, gdzie wcześniej wpadliśmy na Wisha i Miapowa. Jak na złość przestało padać. Ustaliliśmy, że wejdziemy w las, posuwając się maksymalnie cicho. Wyjąłem broń i ruszyłem naprzód , starając się nie nadepnąć żadnej gałęzi. Miałem fatalne przeczucie, że jestem obserwowany przez kilkanaście par oczu czających się w ciemnościach. Z tyłu dobiegały mnie stłumione przekleństwa. Ktoś szepnął, że nic nie widzi. Inny, dopytywał się gdzie jesteśmy. Quatermain, który szedł za mną powiedział by orientowali się według ostrza mojego pałasza, które błyskało w ciemności, ale nikt mu nie odpowiedział. Obejrzałem się… i byłem zupełnie sam. Zupełnie jakby las pochłonął wszystkich… Nagle trzasnęła jakaś gałąź i błysnęło światło – zupełnie jakby ktoś zrobił zdjęcie. W ułamku sekundy dostrzegłem kryjące się za drzewami widmowe postacie. Ktoś, chyba kapitan, krzyknął "Nie ruszaj się!" Odpowiedziało mu niemieckie „Halt!”. Ktoś inny szepnął „Nie żyjesz”. Ciszę gwałtownie przecięły strzały pistoletowe i odgłosy brutalnej szamotaniny. Ruszyłem przed siebie i kątem oka dostrzegłem jakiś ruch przy drzewie – na wyciągnięcie ręki. Postać zapytała po włosku „Kto tu jest? Siccore?” czy jakoś tak. Wziąłem zamach i ciąłem gościa pałaszem przez plecy, rzucając „Przykro mi, ale nie żyjesz”. Zaraz potem padłem na ziemię. I wtedy wszystko równie gwałtownie ucichło. Słyszałem tylko jęki rannych i umierających, szelest krzaków i oddające się kroki. Parę chwil później doczołgał się do mnie Quatermain. Spojrzałem na zegarek i zorientowałem się, że jest już po północy, więc Śpiewające Drzewo – cokolwiek miało według słów Francesci powiedzieć – już to zrobiło. Wkrótce z ciemności dobiegł nas szept „Kto tu jest?” Nie mieliśmy zamiaru się zdradzać i dopiero kiedy postać wychynęła z ciemności też zapytałem „Kto tu?” Okazało się, że to Pierce. We trzech zatem stwierdziliśmy, że będziemy próbować po cichu wrócić do obozu. I wtedy usłyszeliśmy trzask gałęzi i niemieckie słowo „Schnaps?”. Pokazałem Quatermainowi, żeby bardzo powoli się wycofywał. Z lasu dobiegło nas kolejne „Schnaps?”. I wtedy ciszę po raz kolejny rozdarła gwałtowna strzelanina, której zawtórowała ulewa. Rzuciłem się do ucieczki i straciłem obu kapitanów z oczu. Nagle, dosłownie tuż obok mnie, ktoś kilkakrotnie strzelił. Przewróciłem się i uderzyłem w coś głową. Nie słyszałem nic prócz dzwonienia w uszach. Okazało się, że padając złamałem pałasz. Zobaczyłem w ciemności dwie smugi światła z latarek, które wziąłem za pogoń. 
- Ukryłeś się?
- Nie. Pomyślałem, że muszę wiać więc puściłem się biegiem przed siebie, orientując się według drogi. Niestety nie zauważyłem, że droga w pewnym momencie opada i poleciałem w jakieś krzaki. Mało nie spadłem do morza… Wygramoliłem się stamtąd i chwilę odczekałem – Niemcy ścigając mnie musieliby wpaść prosto pod lufę mojego pistoletu. Chyba odpuścili, w związku z czym spokojniej ruszyłem w stronę naszego obozu. W strugach ulewnego deszczu przeszedłem przez skrzyżowanie i dotarłem do Rozłożystej Sosny. Tam dostrzegłem wyłaniające się z lasu światła latarek. Znów więc ruszyłem biegiem przed siebie. Byli jednak coraz bliżej – oni widzieli drogę w całkowitych ciemnościach, ja nie. Dlatego ukryłem się za drzewem i postanowiłem ich wykończyć z zaskoczenia. Kiedy podeszli bliżej okazało się, że to kapitan Pierce ciągnący bardzo ciężko rannego Quatermaina i pan Mareq.
- Wyobrażam sobie jaką ulgę poczułeś – powiedziała Emma sięgając po drinka. Kiedy spostrzegła, że lód całkowicie się roztopił, odstawiła go na bar z niesmakiem.
- W czterech dotarliśmy do obozu, gdzie Pierce przy ognisku zaczął łatać kapitana. Ktoś go paskudnie dźgnął bagnetem, stracił mnóstwo krwi… Wkrótce potem do obozowiska dotarli też Bullet i Miapow. Sierżantowi Wishowi na nasz widok odebrało mowę. Wyciągnąłem ze skrzynki resztę rumu i stwierdziłem, że skoro my jesteśmy w takim stanie, to Niemcy chyba nie są w lepszym…
- Uratowaliście kapitana?
- Pierce zrobił co mógł, pozszywał go i Quatermain jakoś dotrwał do świtu, choć nie odzyskał przytomności. Nad ranem udałem się na północny brzeg z banderą, którą powiesiłem na drzewie. Niebawem wynurzył się duży okręt podwodny – Thunderbolt, z którego wysłali po nas ponton. Zapakowaliśmy na niego Quatermaina w śpiączce i opuściliśmy tą przeklętą wyspę. A wiesz, z Thunderboltem wiąże się ciekawa historia, bo przed wojną nazywał się… - Emma uśmiechnęła się szeroko i położyła palec na ustach porucznika.
- Zaczyna mi się pan podobać panie Ferral…
- Mów mi James…
- Już dawno nikt mi się tak nie podobał… James…
- I… co z tym zrobimy? – zapytał porucznik nachylając do Wrenki.
- Właśnie. Co?

Link to post
Share on other sites

Widzę, że kolejny raz wymyślona przeze mnie historia zaczyna biec własnym życiem. Byłoby grzechem, żeby to życie nie objawiło się na naszym kolejnym spotkaniu. Do zobaczenia na "Powrocie na Wyspę Ośmiornicy" - w kwietniu lub maju 2021r.

Link to post
Share on other sites

Join the conversation

You can post now and register later. If you have an account, sign in now to post with your account.

Guest
Reply to this topic...

×   Pasted as rich text.   Paste as plain text instead

  Only 75 emoji are allowed.

×   Your link has been automatically embedded.   Display as a link instead

×   Your previous content has been restored.   Clear editor

×   You cannot paste images directly. Upload or insert images from URL.

Loading...
×
×
  • Create New...